Red Joan (2018)
Co za koszmar! Oglądając to coś nie potrafiłem wyjść ze zdumienia, że twórcom udało się przyciągnąć do projektu Judi Dench. Choć z drugiej strony, biorąc pod uwagę zakres jej roli, mogła nie otrzymać pełnego scenariusza, więc nie miała całościowego oglądu sytuacji - bardzo chcę w to wierzyć.
"Czerwona Joan" ma interesujący punkt wyjścia. Ale nie warto o nim nawet wspominać, ponieważ nie zostaje on zupełnie wykorzystany w filmie. Twórca chciał ewidentnie nakręcić opowieść wielowarstwową, gdzie idealizm bohaterki ściera się z wyrachowaniem jej tak zwanych przyjaciół, a nawet ukochanego. Niestety aktorzy grają w sposób przejaskrawiony, nieustannie mrugając do widza okiem, jednoznacznie sugerując, że rzeczy nie są takimi, jakimi się wydają. I nie są to jakieś delikatne aluzje. Wyobraźcie sobie osobę, która chce mrugnąć okiem, ale tego nie potrafi. Wykrzywia więc twarz w dziwacznym spazmie, a i tak zamiast mrugnąć jednym okiem, zamyka oba. A teraz wyobraźcie sobie, że osoba ta próbuje mrugać jednym okiem nieustannie. Teraz macie już niejakie pojęcie o tym, co się działo w "Czerwonej Joan".
Ale na tym nie koniec. Niemal wszystkie sceny retrospekcji wyglądają tak, jakby reżyser intencjonalnie kręcił pastisz telewizyjnych oper mydlanych. Przesadzone deklaracje miłosne, nagłe zbliżenia na twarz w "kluczowych" momentach, kuriozalna afektacja w scenach złości czy smutku. Wszystko, co wyczyniał reżyser, pozostawało w sprzeczności ze sztuką tworzenia wiarygodnego dramatu psychologicznego. Rzecz jest tak nieudolna, że całe partie nie nadają się po prostu do oglądania. A otwierające film zdanie o tym, że rzecz inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, można potraktować wyłącznie jako nieśmieszny żart. Zimna wojna jest tu pokazana w sposób przesadnie uproszczony. Motywacje bohaterki są nie do obrony w tak skonstruowanym filmie. Zostaje tylko Judi Dench, ale aktorka wydaje się zagubiona w zgliszczach, jakie pozostawił po sobie reżyser i nawet jej udziela się nieudolność twórcy tak, że w niektórych scenach również ona wypada śmiesznie.
Absolutna żenada!
Ocena: 2
"Czerwona Joan" ma interesujący punkt wyjścia. Ale nie warto o nim nawet wspominać, ponieważ nie zostaje on zupełnie wykorzystany w filmie. Twórca chciał ewidentnie nakręcić opowieść wielowarstwową, gdzie idealizm bohaterki ściera się z wyrachowaniem jej tak zwanych przyjaciół, a nawet ukochanego. Niestety aktorzy grają w sposób przejaskrawiony, nieustannie mrugając do widza okiem, jednoznacznie sugerując, że rzeczy nie są takimi, jakimi się wydają. I nie są to jakieś delikatne aluzje. Wyobraźcie sobie osobę, która chce mrugnąć okiem, ale tego nie potrafi. Wykrzywia więc twarz w dziwacznym spazmie, a i tak zamiast mrugnąć jednym okiem, zamyka oba. A teraz wyobraźcie sobie, że osoba ta próbuje mrugać jednym okiem nieustannie. Teraz macie już niejakie pojęcie o tym, co się działo w "Czerwonej Joan".
Ale na tym nie koniec. Niemal wszystkie sceny retrospekcji wyglądają tak, jakby reżyser intencjonalnie kręcił pastisz telewizyjnych oper mydlanych. Przesadzone deklaracje miłosne, nagłe zbliżenia na twarz w "kluczowych" momentach, kuriozalna afektacja w scenach złości czy smutku. Wszystko, co wyczyniał reżyser, pozostawało w sprzeczności ze sztuką tworzenia wiarygodnego dramatu psychologicznego. Rzecz jest tak nieudolna, że całe partie nie nadają się po prostu do oglądania. A otwierające film zdanie o tym, że rzecz inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, można potraktować wyłącznie jako nieśmieszny żart. Zimna wojna jest tu pokazana w sposób przesadnie uproszczony. Motywacje bohaterki są nie do obrony w tak skonstruowanym filmie. Zostaje tylko Judi Dench, ale aktorka wydaje się zagubiona w zgliszczach, jakie pozostawił po sobie reżyser i nawet jej udziela się nieudolność twórcy tak, że w niektórych scenach również ona wypada śmiesznie.
Absolutna żenada!
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz