Rocketman (2019)
I znów dałem się skusić obietnicom reżysera, które okazały się nie mieć pokrycia w rzeczywistości. Choć nie, "skusić" nie jest dobrym słowem. Sugeruje, że uwierzyłem w zapowiedzi Dextera Fletchera, że "Rocketman" nie będzie typową biografią artysty, a raczej muzyczną fantazją na temat Eltona Johna. Tak jednak nie było. Ja jedynie chciałem w to wierzyć. Tym bardziej, że przecież niedawno w kinach był już pokazywany film, który z typową biografią niewiele miał wspólnego, za to dużo z baśniowym muzyczny widowiskiem (chodzi mi rzecz jasna o "Króla rozrywki").
Niestety. "Rocketman" z muzyczną fantazją niewiele ma wspólnego. A w każdym razie nie z moim rozumieniem tego pojęcia. Wprowadzenie kilku króciutkich scenek rozgrywających się niejako w wyobraźni bohatera, w których ludzie lewitują, nie czyni z filmu fantazji. "Rocketman" jest pod każdym względem bardzo klasycznym musicalem. Tyle że zamiast oryginalnych piosenek zbudowany jest na twórczości Eltona Johna. Bliżej mu do "Mamma Mia!" niż do wspomnianego "Króla rozrywki" czy "Across the Universe", nie wspominając już o glamrockowych filmowych opowieściach sprzed lat.
Podobnie jak w przypadku "Bohemian Rhapsody" wyraźnie widać, że film nie jest realizowany bez nadzoru zainteresowanych swoim wizerunkiem artystów, choć co innego było priorytetem dla członków zespołu Queen, a co innego dla Eltona Johna. Owszem, pojawia się tu więcej niż w biografii Freddy'ego Mercury'ego narkotyków i odniesień do homoseksualnej orientacji bohatera, a mimo to jest to bardzo grzeczny filmy (sceny zbliżeń gejowski są dużo łagodniejsze od tego, co można zobaczyć w pierwszym lepszym serialu młodzieżowym Netfliksa). Sama biografia zbudowana została według klasycznego wzorca, w której podmieniono jedynie imiona bohaterów i uzupełniono o detale z właściwej epoki. A już rama narracyjna w postaci terapeutycznego akceptowania samego siebie wzięta została z jakiegoś grafomańskiego dramatu psychologicznego.
Nie jest to więc w żadnym razie rzecz wyjątkowa, jaką Fletcher zapowiadał. Ale nie jest to też film zły. Broni się przede wszystkim warstwą muzyczną. Piosenki zostały dobrze wybrane i nieźle sfilmowane. Absolutną gwiazdą obrazu jest Taron Egerton. Nie dość, że świetnie poradził sobie w partiach dramatycznych (moim zdaniem gra lepiej niż Rami Malek Freddy'ego), to jeszcze okazał się być uzdolniony wokalnie. Naprawdę bardzo miło mnie zaskoczył. Niektóre z piosenek w jego wykonaniu spodobały mi się bardziej niż oryginały śpiewane przez Eltona Johna.
Ocena: 6
Niestety. "Rocketman" z muzyczną fantazją niewiele ma wspólnego. A w każdym razie nie z moim rozumieniem tego pojęcia. Wprowadzenie kilku króciutkich scenek rozgrywających się niejako w wyobraźni bohatera, w których ludzie lewitują, nie czyni z filmu fantazji. "Rocketman" jest pod każdym względem bardzo klasycznym musicalem. Tyle że zamiast oryginalnych piosenek zbudowany jest na twórczości Eltona Johna. Bliżej mu do "Mamma Mia!" niż do wspomnianego "Króla rozrywki" czy "Across the Universe", nie wspominając już o glamrockowych filmowych opowieściach sprzed lat.
Podobnie jak w przypadku "Bohemian Rhapsody" wyraźnie widać, że film nie jest realizowany bez nadzoru zainteresowanych swoim wizerunkiem artystów, choć co innego było priorytetem dla członków zespołu Queen, a co innego dla Eltona Johna. Owszem, pojawia się tu więcej niż w biografii Freddy'ego Mercury'ego narkotyków i odniesień do homoseksualnej orientacji bohatera, a mimo to jest to bardzo grzeczny filmy (sceny zbliżeń gejowski są dużo łagodniejsze od tego, co można zobaczyć w pierwszym lepszym serialu młodzieżowym Netfliksa). Sama biografia zbudowana została według klasycznego wzorca, w której podmieniono jedynie imiona bohaterów i uzupełniono o detale z właściwej epoki. A już rama narracyjna w postaci terapeutycznego akceptowania samego siebie wzięta została z jakiegoś grafomańskiego dramatu psychologicznego.
Nie jest to więc w żadnym razie rzecz wyjątkowa, jaką Fletcher zapowiadał. Ale nie jest to też film zły. Broni się przede wszystkim warstwą muzyczną. Piosenki zostały dobrze wybrane i nieźle sfilmowane. Absolutną gwiazdą obrazu jest Taron Egerton. Nie dość, że świetnie poradził sobie w partiach dramatycznych (moim zdaniem gra lepiej niż Rami Malek Freddy'ego), to jeszcze okazał się być uzdolniony wokalnie. Naprawdę bardzo miło mnie zaskoczył. Niektóre z piosenek w jego wykonaniu spodobały mi się bardziej niż oryginały śpiewane przez Eltona Johna.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz