Annabelle Comes Home (2019)

Jestem w stanie "kupić" ideę tych filmowców, którzy widzą podobieństwa między horrorami i seksem. Ich zdaniem i jedno i drugie wymaga gry wstępnej. Zanim się zacznie na dobre "dziać", trzeba przygotować "grunt", rozniecić zainteresowanie, zbudować oczekiwania i pragnienia, by odbiorca był gotowy przyjąć to, co go czeka. Jednak Gary Dauberman ma bardzo dziwne pojęcie na temat gry wstępnej, czego dowodów dawał już wcześniej jako scenarzysta (m.in. "Zakonnicy"), a teraz oddał jej się w pełni jako reżyser.



Otóż Dauberman niemiłosiernie przeciąga gra wstępną. W "Annabelle wraca do domu" trwa ona dobre 2/3 filmu. I cóż z tego, że od czasu do czasu potrafi stymulować odpowiednie strefy horrorogenne (podobała mi się gra z oczekiwaniami widzów, kiedy buduje sceny pod jump-scare'y, których potem w cale nie ma; podobały mi się również wstawki humorystyczne, choć w większości są to jedynie żarciochy). Reżyser tak bardzo przeciąga budowanie klimatu, że jedyne, co osiąga, to usypianie. I podejrzewam, że o to mu właśnie chodzi. W grze wstępnej usypia odbiorcę, by, kiedy dojdzie do wielkiego finału, nie zauważył on, że nie było na co czekać.

"Annabelle wraca do domu" ma żenująco słabą sekwencję ostatecznej konfrontacji. Nie jest może tak idiotyczna, jak w "Zakonnicy" czy "Topielisku", z drugiej strony zawodzi jednak bardziej, przez sam fakt, że wykorzystanych zostaje w niej cała masa artefaktów, z których tak naprawdę żaden nie jest straszny, a ich pokonanie nie nastręcza jakichkolwiek problemów. Przeklęta zbroja samuraja straszy tym, że mówi po japońsku, a widz nie wie, co jest wypowiadane, ponieważ japońskie kwestie pozostawiono bez polskich napisów. Podobno przerażająca gra, która polega na tym, że wkłada się do pudełka rękę, nie przestraszyłaby nawet pięciolatka. Zaś sama Annabelle próbuje grozić mocą... leżenie w bezruchu. Gdyby nie suknia panny młodej, nie byłoby naprawdę nic, co choćby odrobinę przypominałoby horror.

Odniosłem wrażenie, że "Annabelle wraca do domu" istnieje tylko w jednym celu - żeby dać pretekst do realizacji kolejnych spin-offów. Twórcy testują na widzach różne artefakty i te, na które zostanie zwrócona największa uwaga, dostaną własne filmy. Z biznesowego punktu widzenia ma to sens. Ale na jakość samego obrazu nie działa to najlepiej.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)