The Lion King (2019)

James Cameron powinien poczuć się w Disneyu jak w domu. W końcu dla niego priorytetem jest technologia nie film, a nowy "Król Lew" jest niczym więcej, jak jedną wielką prezentacją możliwości współczesnych komputerów. Jon Favreau i spółka pokazali, że już dziś można stworzyć iluzję rzeczywistego świata, która będzie niemalże nie do odróżnienia od prawdy. Szkoda tylko, że przy okazji nie byli w stanie wymyślić dobrego celu do wykorzystania tej niesamowitej i naprawdę robiącej duże wrażenie technologii.



Twórcy sięgnęli więc po "Króla Lwa", opowiadając tę historię niemal toćka w toćkę. Zamiast jednak przeuroczych animowanych zwierzaków, otrzymaliśmy zwierzęcych eunuchów (lwy, hieny i wszelkie inne boże stworzenia wyglądają jak żywe, ale pozbawione wszystkiego, co kojarzy się z rozmnażaniem). Ta zmiana nie wyszła niestety na dobre. Bohaterowie zmienili się bowiem w psychopatów, którzy nie potrafią wyrażać emocji. Niby coś tam sugerują intonacją, ale patrząc na ich twarze (pyski?) naprawdę nie sposób zorientować się, kiedy są dumni, źli, pełni radości i smutku.

Sama historia też uległa zmianie. Teoretycznie odstępstwa od oryginału nie są duże, ale inaczej rozłożone zostały akcenty, a przez to wymowa jest już inna. Timon i Pumba nie są tu aż tak uroczy, jak w animacji, a ich filozofia "hakuna matata" brzmi bardziej złowrogo. Jakby byli jakimiś dilerami, którzy bohaterowi zaproponowali "zapomnienie" i "raj" w opiumowym przybytku, z którego obudzić go może tylko ukochana.

Podróż ku dorosłości Simby też wygląda tu gorzej. Powiedziałbym nawet, że przesłanie filmu wypada ponuro dla tych wszystkich, którzy chcą się zmienić lub też pragną od życia czegoś innego, niż to, co zaplanowała im rodzina. "Król Lew" pokazuje, że nie możemy zmienić swojego przeznaczenia, że dorosłość, odpowiedzialność i rozwój osobisty polegają wyłącznie na zaakceptowaniu karmy - jeśli urodziłeś się w jakiejś społeczności i jeszcze zanim przyszedłeś na świat, została ci przypisana rola, to nie ważne, jak daleko uciekniesz, w końcu i tak będziesz musiał powrócić i zrobić dokładnie to, do czego się urodziłeś.

W przypadku Simby przynajmniej mamy jakąś fabułę, która próbuje ułagodzić to fatalistyczne przesłanie. Jednak w przypadku Nali problem został zamieciony pod dywan prostym rozwiązaniem w postaci zakochania się w Simbie do wtóru pięknej piosenki Eltona Johna. Nala co prawda mówi o niezależności kobiet, o tym, że nie będzie niczyją królową, ale są to słowa dziecka. Takich uwag nie wypowiada już dorosła Nala, która wbrew swoim dziecięcym obiekcjom została dokładnie tym, kim wymyślili sobie jej rodzice, że będzie. W animowanej bajeczce łatwiej jest od tego ponurego przesłania odwrócić uwagę widza. Wybierając fotorealizm twórcy strzelili sobie w nogę.

Podobnie ma się sytuacja z jedzeniem. Polowanie na antylopy i guźdźce jest złe. Ale jedzenie robaków, larw, a nawet niektórych latających żyjątek jest ok, a czasami może być nawet elementem żartu. Kiedy Skaza i hieny wyżerają stado ślicznych roślinożerców, prowadzi to do rujnowania świata i jest przejawem okrucieństwa niemożliwego do zaakceptowania. Kiedy jednak Simba rozwala spróchniały pień drzewa, by jego przyjaciele mogli obżerać się niezliczonymi żyjątkami, to jest to działanie nieszkodliwe, a nawet urocze. Gdzie przebiega granica między jednym a drugim, tego jednak twórcy nie definiują. Trudno jednak nie zauważyć, że podział jest dość czytelny i jak wszystko inne w tym filmie definiowane jest poprzez przynależność do grupy, w jakiej się urodziło: zjadanie kręgowców jest złe, ale bezkręgowce to zwierzęta gorszego sortu i je pożerać można w dowolnych ilościach.

Nie byłem fanem "Księgi dżungli", jednak tym razem Faverau dał mi jeszcze mniej powodów do bycia zadowolonym z tego, że na jego film poszedłem do kina.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)