Loro 1 (2018)

Strategia Paolo Sorrentino zaczyna działać. Staję się bowiem coraz mniej wrażliwy na przesadę formalną stosowaną przez reżysera, na widowiskowe alegorie, które niczemu nie służą, na rozdęte do nieprzyzwoitych rozmiarów dygresyjki oraz fabularne niedostatki. O ile bowiem "Wielkie piękno" zupełnie nie przypadło mi do gustu, a "Młodość" jedynie tolerowałem, o tyle w przypadku "Loro 1" (jak również jego kontynuacji) byłem nawet w stanie się filmem cieszyć. Oczywiście to wciąż dużo słabsza liga niż "Boski" oraz "Wszystkie odloty Cheyenne'a", ale przynajmniej seans nie zakończył się dla mnie źle.



"Loro 1" nie ma w zasadzie fabuły w klasycznym znaczeniu. Co prawda większość filmu zbudowana jest wokół postaci Sergia i Tamary, ale historia ich chorobliwej ambicji i pragnienia wyrwania się z prowincji i zakosztowania Wielkiego Świata, jest zaprezentowana pretekstowo. Sorrentino nie skupia się na bohaterach, by opowiedzieć konkretną historię. Postacie są mu potrzebne jako narzędzia do ilustracji problemów i tematów, które postanowił sobie, że przybliży widzom.

"Loro 1" to tak naprawdę rozbity na drobne scenki rodzajowe portret zbiorowy ludzi, którzy żerują na ochłapach pozostawionych przez Wielkich i Potężnych, których ambicjami jest jedynie kompanie się w odbitym blasku cudzej Władzy. U Sorrentino nie są to po prostu społeczne pasożyty, które czekają na resztki z pańskie stołu. Włoch pokazuje, że jest to świat niezwykle okrutny, pełen drapieżników, które pomiędzy sobą nieustannie muszą walczyć, by utrzymać się przy korycie. Niby mają kasę, narkotyki, a czasem nawet jakąś władzę. Wszystko to jednak jest w dużej mierze iluzoryczne i może im zostać odebrane ot tak, w jednej chwili. Wieczna balanga jest ułudą skrywającą desperację, kompleksy, słabości charakteru.

Realizacyjnie "Loro 1" zrobione jest dokładnie z tej samej mąki, co "Wielkie piękno" i "Młodość". Oznacza to, że znalazło się tu sporo ciekawych, zachwycających scen i pomysłów realizatorskich. Fajnym rozwiązaniem było to, by Berlusconi pozostawał nieobecny przez godzinę. Bohaterowie o nim mówią, pragną się z nim spotkać, czasem nawet rozmawiają z nim przez telefon. Ale na ekranie go nie ma. I mimo to wszystko, co dzieje się, jest bezpośrednio z nim powiązane.

Bardzo spodobała mi się również scena orgiastycznej balangi. Sorrentino buduje ją w typowo teledyskowy sposób, podrasowując poszczególne sceny przy użyciu komputerów. Tworzy to hipnotyzujący, odurzający, niezwykle zmysłowy i kolorowy obraz, który spija się chciwie z ekranu.

Niestety równie dużo jest w filmie scen, które do mnie nie przemawiały. Nie wiem, czy o taki efekt chodziło reżyserowi, ale w przypadku wielu scen pokazujących przepych władzy, prezentowane bogactwo i wyrafinowanie wydawało mi się tandetne i bardzo kiczowate. Nie łapię też fascynacji Sorrentino zwierzętami, które wciska do rozbudowanych symbolicznie sekwencji w sposób dla mnie absolutnie nie do przyjęcia. No dobra, wizualnie scena otwierająca z owieczką, jest ładna, to prawda. Ale zarazem jest to dla mnie przykład barokowej grafomanii, którą Włoch radośnie uskutecznia od czasu "Wielkiego piękna". Mam nadzieję, że wkrótce z niej zrezygnuje.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)