The Dead Don't Die (2019)
Jim Jarmusch nie zawiódł mnie. Znów nakręcił film, który jednocześnie jest prosty jak cep i skomplikowany jak teoria strun. Bawi się kliszami opowieści o zombie, ale robi to z rozbrajającą beztroską, wynosząc całość na poziom postmodernistycznego metafilmu. "Truposze nie umierają" to również przedziwna składanka z cytatów i odniesień do wcześniejszej twórczości samego Jarmuscha, przy czym nawet siebie reżyser nie traktuje poważnie czyniąc swój sposób pracy obiektem żartów.
Największe wrażenie zrobiła jednak na mnie sama forma filmu. Powolne, wręcz ślamazarne tempo. Pewna toporność, niezdarność w zachowaniu poszczególnych postaci. A przede wszystkim nieustanne powtórzenia, jakby bohaterowie (a z nimi i my, widzowie) byli uwięzieni w pętlach czasoprzestrzennych. Co w przypadku postaci filmów do pewnego stopnia jest prawdą. W końcu niektóre osoby dramatu mają większą świadomość roli i miejsca, jakie pełnią w fabule.
Taka konstrukcja sprawia, że "Truposze nie umierają" był w moich oczach nie tyle opowieścią o zombie, ale raczej filmem-zombie. Dzieło Jarmuscha jest jak jego nieumarli: zafiksowane na niektórych rzeczach, przez co je mechanicznie powtarza, sztywne w zachowaniu i niezbyt szybkiew reakcjach.
Dużym plusem jest też lekko absurdalny humor, którego jest zaskakująco dużo. Myślałem, że biorąc pod uwagę obecność w obsadzie Billa Murraya, Jarmusch zrezygnuje z niego, by film nie kojarzył się z "Zombieland". Reżyser jednak nie ma oporów przed rozśmieszaniem widzów, a i tak udało mu się uniknąć - przynajmniej w moim przypadku - skojarzeń z "Zombieland".
Jarmusch zaliczył jednak jedną dużą wpadkę. Jest nią zakończenie, a dokładniej dywagacje na temat kondycji ludzkości, jakie wypowiada Pustelnik Bob. To całe narzekanie na materializm, na obsesje na punkcie portali społecznościowych brzmi starczo. Diagnoza stawiana przez bohatera jest straszliwie łopatologiczna, niesprawiedliwa i żenująco wręcz prostacka. Przywodzi na myśl narzekania każdego przemijającego pokolenia na obyczaje "dzisiejszych ludzi", które oczywiście zawsze i z defaultu są przejawem upadku i kryzysu ludzkości. Te porównania osób zapatrzonych w ekrany swoich komórek do żywych trupów Jarmusch mógł sobie darować. Dobrze, że nie ma tego dużo, bo naprawdę zepsułoby mi seans, który pod każdym innym względem był znakomity.
Ocena: 7
Największe wrażenie zrobiła jednak na mnie sama forma filmu. Powolne, wręcz ślamazarne tempo. Pewna toporność, niezdarność w zachowaniu poszczególnych postaci. A przede wszystkim nieustanne powtórzenia, jakby bohaterowie (a z nimi i my, widzowie) byli uwięzieni w pętlach czasoprzestrzennych. Co w przypadku postaci filmów do pewnego stopnia jest prawdą. W końcu niektóre osoby dramatu mają większą świadomość roli i miejsca, jakie pełnią w fabule.
Taka konstrukcja sprawia, że "Truposze nie umierają" był w moich oczach nie tyle opowieścią o zombie, ale raczej filmem-zombie. Dzieło Jarmuscha jest jak jego nieumarli: zafiksowane na niektórych rzeczach, przez co je mechanicznie powtarza, sztywne w zachowaniu i niezbyt szybkiew reakcjach.
Dużym plusem jest też lekko absurdalny humor, którego jest zaskakująco dużo. Myślałem, że biorąc pod uwagę obecność w obsadzie Billa Murraya, Jarmusch zrezygnuje z niego, by film nie kojarzył się z "Zombieland". Reżyser jednak nie ma oporów przed rozśmieszaniem widzów, a i tak udało mu się uniknąć - przynajmniej w moim przypadku - skojarzeń z "Zombieland".
Jarmusch zaliczył jednak jedną dużą wpadkę. Jest nią zakończenie, a dokładniej dywagacje na temat kondycji ludzkości, jakie wypowiada Pustelnik Bob. To całe narzekanie na materializm, na obsesje na punkcie portali społecznościowych brzmi starczo. Diagnoza stawiana przez bohatera jest straszliwie łopatologiczna, niesprawiedliwa i żenująco wręcz prostacka. Przywodzi na myśl narzekania każdego przemijającego pokolenia na obyczaje "dzisiejszych ludzi", które oczywiście zawsze i z defaultu są przejawem upadku i kryzysu ludzkości. Te porównania osób zapatrzonych w ekrany swoich komórek do żywych trupów Jarmusch mógł sobie darować. Dobrze, że nie ma tego dużo, bo naprawdę zepsułoby mi seans, który pod każdym innym względem był znakomity.
Ocena: 7
Chyba pierwsza pozytywna opinia o tym filmie, jaką czytałem. Podobne skojarzenia o filmie-zombie miała też Anita Piotrowska z Tygodnika Powszechnego.
OdpowiedzUsuńSam jestem zdziwiony, że mam o nim aż tak dobrą opinię. Zazwyczaj, kiedy reżyser robi taki numer w końcówce, co tutaj, to wychodzę z kina wściekły na zniszczony potencjał.
Usuń