Damsel (2018)
Film jest przede wszystkim sztuką opowiadania historii. A to oznacza, że jednym z najistotniejszych elementów jest to, jak się ową historię przekazuje odbiorcom. W "Damulce" ten aspekt był szczególnie ważny i to właśnie on sprawił, że film tak bardzo mi się nie spodobał.
Zellnerowie okazali się niezwykłymi nudziarzami. W ich historii nie ma tempa, nie ma życia, jest tylko nieciągnące się mamrotanie pod nosem. Nie potrafili mnie zainteresować postaciami, choć pomysł na nie mieli dobry, a i aktorów niczego sobie znaleźli. Ich losy są prezentowane w taki sposób, że po pewnym czasie zacząłem marzyć o tym, by spadł na wszystkich meteoryt i zmiótł ich z powierzchni ziemi. Miejscami nieśmiało docierało do mnie, że niektóre ze scen pomyślane zostały przez twórców jako komediowe. Ale odnalezienie w nich humoru było wysiłkiem ponad moje skromne możliwości mentalne. Z radością przywitałem więc napisy końcowe.
Jednak później, kiedy o filmie myślałem, zaczęło do mnie docierać, że przecież "Damulka" ma całkiem niezły pomysł i bohaterów. Ciekawą postacią jest tytułowa bohaterka - kobieta niezależna trapiona fatalną przypadłością polegającą na tym, że każdy mężczyzna widzi w niej białogłową wymagającą ratunku, choć w rzeczywistości nie potrzebuje ich pomocy. Równie interesująco pomyślany został bohater grany przez Pattinsona - ofiara rozpowszechnionego w kulturze obrazu miłości romantycznej wymagającej od ukochanego walki o uczucie i złożenie czynem i heroicznym zachowaniem świadectwa szczerości swego oddania. To postać, która wierzy, że skoro kocha, to jego miłość musi być odwzajemniona, a kobieta, na którą spłynie żar jego uczucia, powinna oddać mu się z równie płomiennym entuzjazmem.
Gdyby całość skrócić do wielkości nowelki, "Damulka" spokojnie mogłaby stanowić element "Ballady o Busterze Scruggsie" Coenów. Z ich filmem łączy ją bowiem ten sam koncept - opowieść o ironii życia utrzymana w konwencji westernu. Niestety Zellerowie nie mieli najmniejszego pojęcia, jak uczynić tę historię atrakcyjną dla odbiorcy.
Ocena: 2
Zellnerowie okazali się niezwykłymi nudziarzami. W ich historii nie ma tempa, nie ma życia, jest tylko nieciągnące się mamrotanie pod nosem. Nie potrafili mnie zainteresować postaciami, choć pomysł na nie mieli dobry, a i aktorów niczego sobie znaleźli. Ich losy są prezentowane w taki sposób, że po pewnym czasie zacząłem marzyć o tym, by spadł na wszystkich meteoryt i zmiótł ich z powierzchni ziemi. Miejscami nieśmiało docierało do mnie, że niektóre ze scen pomyślane zostały przez twórców jako komediowe. Ale odnalezienie w nich humoru było wysiłkiem ponad moje skromne możliwości mentalne. Z radością przywitałem więc napisy końcowe.
Jednak później, kiedy o filmie myślałem, zaczęło do mnie docierać, że przecież "Damulka" ma całkiem niezły pomysł i bohaterów. Ciekawą postacią jest tytułowa bohaterka - kobieta niezależna trapiona fatalną przypadłością polegającą na tym, że każdy mężczyzna widzi w niej białogłową wymagającą ratunku, choć w rzeczywistości nie potrzebuje ich pomocy. Równie interesująco pomyślany został bohater grany przez Pattinsona - ofiara rozpowszechnionego w kulturze obrazu miłości romantycznej wymagającej od ukochanego walki o uczucie i złożenie czynem i heroicznym zachowaniem świadectwa szczerości swego oddania. To postać, która wierzy, że skoro kocha, to jego miłość musi być odwzajemniona, a kobieta, na którą spłynie żar jego uczucia, powinna oddać mu się z równie płomiennym entuzjazmem.
Gdyby całość skrócić do wielkości nowelki, "Damulka" spokojnie mogłaby stanowić element "Ballady o Busterze Scruggsie" Coenów. Z ich filmem łączy ją bowiem ten sam koncept - opowieść o ironii życia utrzymana w konwencji westernu. Niestety Zellerowie nie mieli najmniejszego pojęcia, jak uczynić tę historię atrakcyjną dla odbiorcy.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz