Grâce à Dieu (2018)
Widzę, że Francuzi wciąż uznają tylko jeden sposób opowiadania o sprawach społecznie istotnych, skoro nawet Ozon mówiąc o pedofilii w kościele sięgnął po kino proceduralne. Tak określam formę narracji, która jednostkowe dramaty i problemy osadza kontekście funkcjonowania całego systemu państwowo-społecznego. Francuzi w ten sposób opowiadali już o przemocy domowej, rozwodach, pracy kuratorów oraz o nauczycielach i uczniach. W "Dzięki Bogu" bohaterowie, byłe ofiary molestowania ze strony księdza, stają się trybikami maszynerii, której celem jest doprowadzenie do postawienia w stan oskarżenia, a następnie skazania pedofila w sutannie oraz jego przełożonych, którzy mając wiedzę o jego działaniach nie zapobiegli krzywdzeniu przez niego dzieci.
"Dzięki Bogu" ma wszystkie zalety i wady kina proceduralnego. Na plus oceniam poszerzenie perspektywy, pokazanie, że nawet najbardziej osobiste i intymne doświadczenie nie istnieje w społecznej próżni. Jak wszystkie tego rodzaju filmu, "Dzięki Bogu" przypomina obraz ułożony z kostek domina. Ruszysz jedną, a kolejne przewrócą się odsłaniając wzór wcześniej ukryty przed obserwatorami. Czyni też bohaterami nie tylko pojedyncze osoby, ale całe społeczeństwo oraz aparat władzy publicznej. Widzimy przecież nie tylko organizujących się ludzi, ale też policjantów, prawników, lekarzy. Dramat jednostki jest w takim podejściu dramatem wszystkich.
Niestety prowadzi to do upraszczania skomplikowanych sytuacji udając jednocześnie, że mamy do czynienia z kompleksowym obrazem. U Ozona widać to w ignorowaniu na przykład mechanizmów wyparcia niezwykle silnych we wspólnocie wiernych, czego efektem jest ślepa lojalność wobec hierarchów i zażarte bronienie tych, których dobre imię zostało skalane oskarżeniami o pedofilię. Francuz uprościł też sobie życie skupiając się wyłącznie na jednym typie ofiar księdza-pedofila. Owszem, przesłanie jest w takiej sytuacji czytelniejsze, ale całość staje się zdecydowanie za bardzo jednowymiarowa, a przez to nudna.
Ozon, jak wielu innych reżyserów sięgających po tę formę narracji, zdawał sobie sprawę z tego problemu i wybrał dość typowe, być może jedyne, w tej sytuacji rozwiązanie. A mianowicie postawił na wyrazistość gry aktorskiej i siłę emocjonalnego oddziaływanie pojedynczych scen. Czasem działa to bardzo dobrze (głównie w sekwencjach ze Swannem Arlaudem), często jednak sprawdzało się połowicznie. A to dlatego, że na powyższy problem nakładał się inny, a mianowicie ten, że bohaterowie potrafią znikać na długi okres lub też w ogóle zostają późno widzom zaprezentowani. W ten sposób nie zawsze jest czas, by zainwestować emocjonalnie w bohaterów. Zdarza się, że w ogóle nie sposób zorientować się, czy warto się interesować daną postacią, czy też po chwili zniknie na dłużej (albo na zawsze). Oczywiście rozpoznawalność aktorów jest tu pewną wskazówką, ale nie zawsze się sprawdza.
"Dzięki Bogu" jest solidną opowieścią o mechanizmach walki obywateli współczesnego cywilizowanego kraju o sprawiedliwość. W temacie pedofilii (niekoniecznie w kościele) powstało jednak w ostatnim czasie (także we Francji, vide "Łaskotki") parę lepszych filmów.
Ocena: 6
"Dzięki Bogu" ma wszystkie zalety i wady kina proceduralnego. Na plus oceniam poszerzenie perspektywy, pokazanie, że nawet najbardziej osobiste i intymne doświadczenie nie istnieje w społecznej próżni. Jak wszystkie tego rodzaju filmu, "Dzięki Bogu" przypomina obraz ułożony z kostek domina. Ruszysz jedną, a kolejne przewrócą się odsłaniając wzór wcześniej ukryty przed obserwatorami. Czyni też bohaterami nie tylko pojedyncze osoby, ale całe społeczeństwo oraz aparat władzy publicznej. Widzimy przecież nie tylko organizujących się ludzi, ale też policjantów, prawników, lekarzy. Dramat jednostki jest w takim podejściu dramatem wszystkich.
Niestety prowadzi to do upraszczania skomplikowanych sytuacji udając jednocześnie, że mamy do czynienia z kompleksowym obrazem. U Ozona widać to w ignorowaniu na przykład mechanizmów wyparcia niezwykle silnych we wspólnocie wiernych, czego efektem jest ślepa lojalność wobec hierarchów i zażarte bronienie tych, których dobre imię zostało skalane oskarżeniami o pedofilię. Francuz uprościł też sobie życie skupiając się wyłącznie na jednym typie ofiar księdza-pedofila. Owszem, przesłanie jest w takiej sytuacji czytelniejsze, ale całość staje się zdecydowanie za bardzo jednowymiarowa, a przez to nudna.
Ozon, jak wielu innych reżyserów sięgających po tę formę narracji, zdawał sobie sprawę z tego problemu i wybrał dość typowe, być może jedyne, w tej sytuacji rozwiązanie. A mianowicie postawił na wyrazistość gry aktorskiej i siłę emocjonalnego oddziaływanie pojedynczych scen. Czasem działa to bardzo dobrze (głównie w sekwencjach ze Swannem Arlaudem), często jednak sprawdzało się połowicznie. A to dlatego, że na powyższy problem nakładał się inny, a mianowicie ten, że bohaterowie potrafią znikać na długi okres lub też w ogóle zostają późno widzom zaprezentowani. W ten sposób nie zawsze jest czas, by zainwestować emocjonalnie w bohaterów. Zdarza się, że w ogóle nie sposób zorientować się, czy warto się interesować daną postacią, czy też po chwili zniknie na dłużej (albo na zawsze). Oczywiście rozpoznawalność aktorów jest tu pewną wskazówką, ale nie zawsze się sprawdza.
"Dzięki Bogu" jest solidną opowieścią o mechanizmach walki obywateli współczesnego cywilizowanego kraju o sprawiedliwość. W temacie pedofilii (niekoniecznie w kościele) powstało jednak w ostatnim czasie (także we Francji, vide "Łaskotki") parę lepszych filmów.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz