Midnight Sun (2018)
SPOILERY
Czy do twórców młodzieżowych melodramatów naprawdę nie dociera to, jak bardzo creepy są tworzone przez nich filmy. Ja rozumiem, że opowieść o miłości, której na przeszkodzie staje nieuleczalna choroba, mogą uważać za bazę pięknej i wzruszającej historii (choć osobiście nie podzielam tego podejścia). Jednak to, jakich tworzą bohaterów i w jakich sytuacjach ich umieszczają jest często mocno patologiczne i przesiąknięte niezdrową perwersją, której nie jest w stanie wymazać nawet świadomość nieuchronnej śmierci.
Weźmy główną bohaterkę - Katie Price. Zamknięta w domu dziewczyna rozwinęła niezdrową fascynację chłopakiem z sąsiedztwa. Przed dekadę była niezłomną stokerką, która potrafi po latach wyrecytować co robił i jak się ubierał jako dzieciak. Nic nie wie na jego temat, poza tym, co zaobserwowała przez okno i zasłyszała z drugiej ręki, a mimo to jest święcie przekonana, że jest w nim zakochana.
Katie Price to klasyczna psychopatka z thrillerów psychologicznych. Jednak tutaj twórcy wierzą, że uznamy ją za słodką romantyczkę tylko dlatego, że w każdej chwili może paść trupem. Nie szkodzi również to, że jest utalentowana i że przez nieuleczalną chorobę, jej naturalny dar się zmarnuje.
Jej ukochany wcale nie jest lepszy. W końcu to właśnie on jest bezpośrednim powodem jej długiego umierania. Jasne, nie był świadomy jej stanu zdrowia, ale jednak to właśnie jego działanie wystawiło ją na minimalną dawkę promieni słonecznych, co wystarczyło do uruchomienia łańcucha zdarzeń prowadzącego do jej śmierci.
Chłopak pozostaje przy niej do samego końca, a twórcy skrzętnie unikają pytania, na ile było to spowodowane poczuciem winy. Wolą pokazywać to tak, jakby to było czyste uczucie. Ba, umieścili nawet scenę, w której to Katie błaga chłopaka o wybaczenie, za to, że ten doprowadził nieumyślnie do jej śmierci. Coś tak pokrętnie perwersyjnego w mainstreamowym kinie zdarza się naprawdę rzadko. A tu jest to pokazane jako coś nie tylko normalnego, ale wręcz pięknego. Na tym właśnie - zdają się mówić twórcy - polega miłość.
Dla mnie było to chore. Ale przynajmniej zostało poprawnie zrealizowane. Na tle konkurencji jest to rzecz znośna, a Thorne i Schwarzenegger dopóki grają beztroskich młodych kochanków, są naprawdę całkiem fajni.
Ocena: 5
Czy do twórców młodzieżowych melodramatów naprawdę nie dociera to, jak bardzo creepy są tworzone przez nich filmy. Ja rozumiem, że opowieść o miłości, której na przeszkodzie staje nieuleczalna choroba, mogą uważać za bazę pięknej i wzruszającej historii (choć osobiście nie podzielam tego podejścia). Jednak to, jakich tworzą bohaterów i w jakich sytuacjach ich umieszczają jest często mocno patologiczne i przesiąknięte niezdrową perwersją, której nie jest w stanie wymazać nawet świadomość nieuchronnej śmierci.
Weźmy główną bohaterkę - Katie Price. Zamknięta w domu dziewczyna rozwinęła niezdrową fascynację chłopakiem z sąsiedztwa. Przed dekadę była niezłomną stokerką, która potrafi po latach wyrecytować co robił i jak się ubierał jako dzieciak. Nic nie wie na jego temat, poza tym, co zaobserwowała przez okno i zasłyszała z drugiej ręki, a mimo to jest święcie przekonana, że jest w nim zakochana.
Katie Price to klasyczna psychopatka z thrillerów psychologicznych. Jednak tutaj twórcy wierzą, że uznamy ją za słodką romantyczkę tylko dlatego, że w każdej chwili może paść trupem. Nie szkodzi również to, że jest utalentowana i że przez nieuleczalną chorobę, jej naturalny dar się zmarnuje.
Jej ukochany wcale nie jest lepszy. W końcu to właśnie on jest bezpośrednim powodem jej długiego umierania. Jasne, nie był świadomy jej stanu zdrowia, ale jednak to właśnie jego działanie wystawiło ją na minimalną dawkę promieni słonecznych, co wystarczyło do uruchomienia łańcucha zdarzeń prowadzącego do jej śmierci.
Chłopak pozostaje przy niej do samego końca, a twórcy skrzętnie unikają pytania, na ile było to spowodowane poczuciem winy. Wolą pokazywać to tak, jakby to było czyste uczucie. Ba, umieścili nawet scenę, w której to Katie błaga chłopaka o wybaczenie, za to, że ten doprowadził nieumyślnie do jej śmierci. Coś tak pokrętnie perwersyjnego w mainstreamowym kinie zdarza się naprawdę rzadko. A tu jest to pokazane jako coś nie tylko normalnego, ale wręcz pięknego. Na tym właśnie - zdają się mówić twórcy - polega miłość.
Dla mnie było to chore. Ale przynajmniej zostało poprawnie zrealizowane. Na tle konkurencji jest to rzecz znośna, a Thorne i Schwarzenegger dopóki grają beztroskich młodych kochanków, są naprawdę całkiem fajni.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz