Hustlers (2019)
Jennifer Lopez udowadnia, że istnieje coś takiego, ja za dobra gra aktorska. Jej rola w tym filmie jest wyrazista, zniuansowana i nic dziwnego, że mówi się o niej jako potencjalnej kandydatce do oscarowej nominacji. Tyle tylko, że jej gra wcale nie pomaga filmowi, a przeciwnie - odsłania niedostatki scenariusza. Nie ma w nim bowiem wystarczająco dużo treści, która mogłaby wyjaśnić motywacje bohaterki Lopez, która umożliwiałaby zrozumienie jej relacji z protagonistką.
Na poziomie scenariusza "Ślicznotki" są filmem niewiele lepszym od "Wdów" czy "Królowych zbrodni", a słabszym od "Ocean's 8". Jest to po prostu kolejna opowieść o grupie kobiet, które oszukują, kradną i korzystają z innych nielegalnych sposób, by dorobić się pieniędzy. Smaczku dodaje jej jedynie to, że inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami (z akceptem na "inspirowana").
W scenariusz nie przekłada się to na wyższy poziom narracji czy portretów osobowościowych bohaterek. W formie widać jednak, że reżyserka chciała uczynić ze "Ślicznotek" coś więcej, niż tylko kolejną historyjkę o oszustkach i złodziejkach. Stąd od czasu do czasu pozwala sobie na eksperymenty z prezentacją historii, wyraźnie inspirując się dokonaniami producenta "Ślicznotek" Adama McKaya (szczególnie tymi, które on kręcił na bazie faktów: "Vice", "Big Shot"). Czasami prowadzi to pojawienia się w filmie całkiem fajnych scen (jak przygotowywanie przez bohaterki narkotyku). Zabiegi te są jednak prowadzone dość niekonsekwentnie, przez co nie do końca wzmacniają pozytywną ocenę całości.
"Ślicznotki" to film porządny, ale nic więcej. Jeśli chodzi o świat striptizu, to w ostatnich latach dużo bardziej przypadł mi do gustu pierwszy "Magic Mike". A i rola Matthew McConaugheya wydała mi się ciekawsza od tej, jaką stworzyła Lopez.
Ocena: 6
Na poziomie scenariusza "Ślicznotki" są filmem niewiele lepszym od "Wdów" czy "Królowych zbrodni", a słabszym od "Ocean's 8". Jest to po prostu kolejna opowieść o grupie kobiet, które oszukują, kradną i korzystają z innych nielegalnych sposób, by dorobić się pieniędzy. Smaczku dodaje jej jedynie to, że inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami (z akceptem na "inspirowana").
W scenariusz nie przekłada się to na wyższy poziom narracji czy portretów osobowościowych bohaterek. W formie widać jednak, że reżyserka chciała uczynić ze "Ślicznotek" coś więcej, niż tylko kolejną historyjkę o oszustkach i złodziejkach. Stąd od czasu do czasu pozwala sobie na eksperymenty z prezentacją historii, wyraźnie inspirując się dokonaniami producenta "Ślicznotek" Adama McKaya (szczególnie tymi, które on kręcił na bazie faktów: "Vice", "Big Shot"). Czasami prowadzi to pojawienia się w filmie całkiem fajnych scen (jak przygotowywanie przez bohaterki narkotyku). Zabiegi te są jednak prowadzone dość niekonsekwentnie, przez co nie do końca wzmacniają pozytywną ocenę całości.
"Ślicznotki" to film porządny, ale nic więcej. Jeśli chodzi o świat striptizu, to w ostatnich latach dużo bardziej przypadł mi do gustu pierwszy "Magic Mike". A i rola Matthew McConaugheya wydała mi się ciekawsza od tej, jaką stworzyła Lopez.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz