Il sindaco del Rione Sanità (2019)
Teatr i kino to dwa tak różne żywioły, że kiedy ten pierwszy trafia do tego drugiego, najczęściej kończy się to fiaskiem. Za dużo słów, zbytnia statyczność, jaskrawa sztuczność. Kiedy jednak zostanie zrobione właściwie, powstaje rzecz niezwykła. Kenneth Branagh był kiedyś mistrzem łączenia obu tych żywiołów. We Włoszech ostatnimi, którym się to udało, byli bracia Taviani ("Cezar musi umrzeć"). Teraz mistrzowskimi umiejętnościami popisał się zupełnie mi nieznany Mario Martone.
Nie znam scenicznego oryginału, który jest sztuką ponoć głośną. Poprzedniej adaptacji z Anthonym Quinnem nie pamiętam, choć z całą pewnością ją widziałem. "Burmistrz Rione Sanità" był więc dla mnie wielką niewiadomą. Nie trzeba było wiele czasu, bym wsiąknął całkowicie w opowieść o nieformalnym władcy Neapolu, który spędza cały dzień rozsądzając spory. Wszystko mi się w nim podobało, a przede wszystkim sam teatralny język. Nawet moja minimalna znajomość włoskiego wystarczyła, by docenić to, jak tekst został napisany. Dialogi mają tu piękną melodykę, która kojarzyła mi się z dramatami Szekspira (sztuki angielskie znam jednak lepiej od włoskich, więc to one są dla mnie odniesieniem). To wystarczyło, bym nie wyczuwał w nich sztuczności, scenicznego fałszu, lecz uległ ich czarowi.
Oczywiście spora w tym zasługa aktorów. Francesco Di Leva, podobnie jak reżyser, jest mi kompletnie nieznany. Jednak jako niekwestionowany król Neapolu jest perfekcyjny. Ma prezencję i charyzmę, jest drapieżny, niebezpieczny, ale jednocześnie przenikliwy, mądry, rozważny. Ot, taki współczesny Marek Aureliusz. To genialna kreacja aktorska i z całą pewnością spróbuję obejrzeć inne filmy z udziałem Di Levy. Może tu mu się udało coś wyjątkowego, a może naprawdę ma spory talent.
Jednak cokolwiek napisałby o "Burmistrzu Rione Sanità", to i tak nie będzie to w stanie oddać tego, czym ten film okazał się być dla mnie. Jak żaden obraz w tym roku poruszył mnie emocjonalnie. Wszystko zostało tak skomponowane, by idealnie trafiać w mój gust. Sama historia, która, gdyby ją opisać, nie wygląda imponująco, dotknęła mnie do żywego. Dialogi, relacje między postaciami, sam portret psychologiczny protagonisty, z jego nie do końca racjonalnym kodeksem moralnym wybrzmiewały w mojej duszy jeszcze długo po zakończeniu seansu.
Dla mnie było to doświadczenie totalne, poruszające, wyjątkowe.
Ocena: 10
Nie znam scenicznego oryginału, który jest sztuką ponoć głośną. Poprzedniej adaptacji z Anthonym Quinnem nie pamiętam, choć z całą pewnością ją widziałem. "Burmistrz Rione Sanità" był więc dla mnie wielką niewiadomą. Nie trzeba było wiele czasu, bym wsiąknął całkowicie w opowieść o nieformalnym władcy Neapolu, który spędza cały dzień rozsądzając spory. Wszystko mi się w nim podobało, a przede wszystkim sam teatralny język. Nawet moja minimalna znajomość włoskiego wystarczyła, by docenić to, jak tekst został napisany. Dialogi mają tu piękną melodykę, która kojarzyła mi się z dramatami Szekspira (sztuki angielskie znam jednak lepiej od włoskich, więc to one są dla mnie odniesieniem). To wystarczyło, bym nie wyczuwał w nich sztuczności, scenicznego fałszu, lecz uległ ich czarowi.
Oczywiście spora w tym zasługa aktorów. Francesco Di Leva, podobnie jak reżyser, jest mi kompletnie nieznany. Jednak jako niekwestionowany król Neapolu jest perfekcyjny. Ma prezencję i charyzmę, jest drapieżny, niebezpieczny, ale jednocześnie przenikliwy, mądry, rozważny. Ot, taki współczesny Marek Aureliusz. To genialna kreacja aktorska i z całą pewnością spróbuję obejrzeć inne filmy z udziałem Di Levy. Może tu mu się udało coś wyjątkowego, a może naprawdę ma spory talent.
Jednak cokolwiek napisałby o "Burmistrzu Rione Sanità", to i tak nie będzie to w stanie oddać tego, czym ten film okazał się być dla mnie. Jak żaden obraz w tym roku poruszył mnie emocjonalnie. Wszystko zostało tak skomponowane, by idealnie trafiać w mój gust. Sama historia, która, gdyby ją opisać, nie wygląda imponująco, dotknęła mnie do żywego. Dialogi, relacje między postaciami, sam portret psychologiczny protagonisty, z jego nie do końca racjonalnym kodeksem moralnym wybrzmiewały w mojej duszy jeszcze długo po zakończeniu seansu.
Dla mnie było to doświadczenie totalne, poruszające, wyjątkowe.
Ocena: 10
Komentarze
Prześlij komentarz