Nome di donna (2018)
Oglądając "Imię kobiety" odniosłem wrażeniem, że jest to film edukacyjny, który powstał z myślą o telewizji. Ale nie, on był we Włoszech pokazywany w kinach. Nie jestem przekonany, czy to dla niego najlepsze miejsce. Jego propagandowy charakter przysłania bowiem całą resztę. Bohaterowie są figurantami, a o pogłębionych relacjach nie ma co nawet marzyć. Liczy się tylko prezentacja różnych aspektów sytuacji związanej z molestowaniem seksualnym w miejscu pracy: od samego zdarzenia, przez reakcję otoczenia i pracodawców, po systemową walkę o prawa kobiet. Jak na produkcję propagandową "Inna kobieta" wypada jednak całkiem nieźle. Może pochwalić się dobrą realizacją, a kilka rozwiązań uważam za interesujące.
Lepsze wrażenie zrobiła na mnie pierwsza połowa. Moją uwagę przykuła sama sytuacja molestowania. Twórcy postawili bowiem na rzecz pozornie niegroźną. Kobieta nie została zgwałcona. Ba, nie doznała w ogóle fizycznego uszczerbku. Pójście tą drogą uważam za dobre posunięcie, ponieważ bardziej niż w przypadku skrajnej brutalności umożliwia skonfrontowanie się widzów z ich przekonaniami na temat tego, czym jest molestowanie i kiedy powinno się wyciągać potężne działa w walce o swoje prawa.
Sam złapałem się na tym, że w pierwszej chwili pomyślałem, iż bohaterka niepotrzebnie idzie na drogę sądową. Widząc, kto jest sprawcą przemocy, z łatwością mogłem sobie wyobrazić sytuację, w której bohaterka w bezpośredniej konfrontacji z nim rozwiązuje sprawę tak, że nie straciłaby pracy i nie byłaby więcej obiektem jego obleśnych zachowań.
Szybko jednak zorientowałem się, że choć takie postępowanie rozwiązałoby problem bohaterki, to jednak nie zmieniłoby nic w zachowaniu jej szefa. Ten dalej molestowałby kobiety, tyle tylko, że wybrałby sobie inne, łatwiejsze do zdominowania ofiary. To, że poszła drogą oficjalną, dawało szansę realnej zmiany sytuacji. Uznanie go za przestępcę seksualnego mogłoby sprawić, że już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi.
Za to film dostał ode mnie dużego plusa.
Ocena: 5
Lepsze wrażenie zrobiła na mnie pierwsza połowa. Moją uwagę przykuła sama sytuacja molestowania. Twórcy postawili bowiem na rzecz pozornie niegroźną. Kobieta nie została zgwałcona. Ba, nie doznała w ogóle fizycznego uszczerbku. Pójście tą drogą uważam za dobre posunięcie, ponieważ bardziej niż w przypadku skrajnej brutalności umożliwia skonfrontowanie się widzów z ich przekonaniami na temat tego, czym jest molestowanie i kiedy powinno się wyciągać potężne działa w walce o swoje prawa.
Sam złapałem się na tym, że w pierwszej chwili pomyślałem, iż bohaterka niepotrzebnie idzie na drogę sądową. Widząc, kto jest sprawcą przemocy, z łatwością mogłem sobie wyobrazić sytuację, w której bohaterka w bezpośredniej konfrontacji z nim rozwiązuje sprawę tak, że nie straciłaby pracy i nie byłaby więcej obiektem jego obleśnych zachowań.
Szybko jednak zorientowałem się, że choć takie postępowanie rozwiązałoby problem bohaterki, to jednak nie zmieniłoby nic w zachowaniu jej szefa. Ten dalej molestowałby kobiety, tyle tylko, że wybrałby sobie inne, łatwiejsze do zdominowania ofiary. To, że poszła drogą oficjalną, dawało szansę realnej zmiany sytuacji. Uznanie go za przestępcę seksualnego mogłoby sprawić, że już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi.
Za to film dostał ode mnie dużego plusa.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz