Sem Seu Sangue (2019)
Alice Furtado miała całkiem niezły pomysł: wykorzystać schemat młodzieżowego melodramatu w niekonwencjonalny sposób. Niestety wybrany przez reżyserkę sposób wcale nie był lepszy od schematu. Zamiast artystycznego dzieła na bazie zużytego pomysłu, dostałem niewyobrażalną grafomańską nudę.
Zaczyna się zachęcająco. Oto młoda dziewczyna w szkole poznaje ucznia innego od reszty. Ta odmienność fascynuje ją. Niestety chłopak cierpi na chorobę, która będzie miała już wkrótce tragiczne konsekwencje. Dziewczyna zostaje sama. Nie potrafi się z tym pogodzić. Jedna książka zmieni wszystko.
Tak zarysowana fabuła mogła rozwinąć się w niezgorszy obraz. Tym bardziej, że reżyserka ma w rękawie jeszcze asa w postaci zwrotu akcji. Niestety cała historia szybko zostaje zepchnięta na dalszy plan, kiedy okazało się, że reżyserka nie ma pojęcia, jak opowiadać historię, by wciągnąć w nią widzów. "Chore, chore, chore" składa się w dużej mierze ze scen, które niczemu nie służą. Raz są to niekończące się ujęcia bohaterki, która nic nie robi. Innym razem są to oniryczne wizje lub inne artystyczne miszmasze, które mają maskować banalność fabularną zwrotu akcji (który może zaskakiwać, ale który nie jest czymś szczególnie pomysłowym).
Po pewnym czasie stało się dla mnie jasne, że Furtado miała ambicję przekształcenia młodzieżowego melodramatu w paranormalne slow-movie. Wyszedł z tego jednak bełkot, do tego tak rozwlekły, że z nudów trudno było mi na nim wysiedzieć.
Ocena: 2
Zaczyna się zachęcająco. Oto młoda dziewczyna w szkole poznaje ucznia innego od reszty. Ta odmienność fascynuje ją. Niestety chłopak cierpi na chorobę, która będzie miała już wkrótce tragiczne konsekwencje. Dziewczyna zostaje sama. Nie potrafi się z tym pogodzić. Jedna książka zmieni wszystko.
Tak zarysowana fabuła mogła rozwinąć się w niezgorszy obraz. Tym bardziej, że reżyserka ma w rękawie jeszcze asa w postaci zwrotu akcji. Niestety cała historia szybko zostaje zepchnięta na dalszy plan, kiedy okazało się, że reżyserka nie ma pojęcia, jak opowiadać historię, by wciągnąć w nią widzów. "Chore, chore, chore" składa się w dużej mierze ze scen, które niczemu nie służą. Raz są to niekończące się ujęcia bohaterki, która nic nie robi. Innym razem są to oniryczne wizje lub inne artystyczne miszmasze, które mają maskować banalność fabularną zwrotu akcji (który może zaskakiwać, ale który nie jest czymś szczególnie pomysłowym).
Po pewnym czasie stało się dla mnie jasne, że Furtado miała ambicję przekształcenia młodzieżowego melodramatu w paranormalne slow-movie. Wyszedł z tego jednak bełkot, do tego tak rozwlekły, że z nudów trudno było mi na nim wysiedzieć.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz