Blaze (2018)

Oto kolejna biografia artysty przekonująca, że prawdziwy muzyk nie może liczyć na szczęście, jeśli ma talent i chce podążać za głosem sztuki. Oczywiście musi mieć spaprane dzieciństwo, które naznaczy jego psychikę tak bardzo, że straci zdolność do cieszenia się i doceniania tego, co dobre w jego życiu. Oczywiście im bliżej będzie prawdziwego sukcesu, tym bardziej autodestrukcyjny musi być artysta, co przejawia się beztroską w stosunku do wydawania pieniędzy oraz nadużywaniem alkoholu i narkotyków. I oczywiście musi być też prawdziwa miłość, która przez chwilę daje artyście iluzję cichej przystani, bezpieczeństwa i harmonii. I oczywiście jego wewnętrzne demony oraz głód sławy sprawią, że to wszystko zmarnuje.



Ja rozumiem, że dla filmowców artysta pozbawiony powyższych cech jest nudny, a przez to mało atrakcyjny. Problem jednak w tym, że portretów autodestrukcyjnych piosenkarzy jest tyle, że to ten właśnie schemat zaczyna być już męczący.

Na szczęście w "Blaze" wtórność fabularna została zrównoważona ciekawym pomysłem na prowadzenie opowieści. Ethan Hawke snuje historię jednocześnie na kilku planach czasowych, przeplatając je ze sobą, tworząc synergie między wydarzeniami, które dzieli czas lub przestrzeń. Hawke jest na tyle sprawny w splataniu ze sobą tych wątków, że tworzy to jeden wyrazisty i całkiem interesujący obraz.

Nie zmienia to faktu, że Hawke nie mówi nic o artyście, co mogłoby go odróżnić od innych straceńców dotkniętych przez Apollina i jego Muzy. W tym filmie jedyne, co warte jest uwagi, to sposób opowiadania historii. No i może muzyka, jeśli jesteście fanami stylu country preferowanego przez Blaze'a Foleya.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)