Mowa ptaków (2019)
Xawery Żuławski może i jest nominalnym reżyserem "Mowy ptaków", jednak nad filmem wyraźnie unosi się duch jego ojca. Jest to bowiem obraz, który idealnie komponuje się z "Kosmosem", ostatnim dziełem Andrzeja Żuławskiego. Choć ja za dzieło go nie uważam. Oba filmy próbują uchwycić istotę współczesnego świata. Za absurdem, groteską, artystycznym miszmaszem skrywa się gorzka diagnoza rzeczywistości. Różnica między filmami polega na tym, że "Mowa ptaków" jest po prostu przystępniejsza w odbiorze.
Nie jest to jednak zaleta, a to za sprawą środków, jakimi owa przystępność została osiągnięta. Twórcy sięgnęli tu po niezwykle toporne symbole i alegorie. Już sam zestaw bohaterów z trędowatym eks-wirtuozem i historykiem, potomkiem Żydówki z Auschwitz i milicjanta strzelającego do górników na czele, wali po łbie niczym pocisk wystrzelony z moździerza. A przecież są to najdelikatniejsze z zastosowanych środków. Postrzelony młody nacjonalista leżący pod miejscem uświęconym krwią Polaków czy suchary w stylu "to jest kluczowa scena", kiedy jeden z bohaterów z sejfu wyciąga klucze, to były dopiero karkołomne pomysły.
Najgorsza jest jednak totalność diagnozy stawianej przez twórców. Nie ma tu miejsca na półśrodki, na niuansowanie spraw. Jesteśmy na tonącym Titanicu i przyglądamy się tańcowi tych, którzy widząc nadciągającą katastrofę wycofują się, oddają nihilistycznym zabawom, grzani satysfakcją, że nie są ślepi na to, co się dzieje, ale pozbawieni są motywacji, by ruszyć na ratunek.
Jedyne, co mi się w filmie podobało, to Sebastian Fabijański. Jest efekciarski i zmienny jak kameleon. Jednak rola Mariana nie pozwala ocenić jego talentu, ponieważ postać ta, jak i cały film, jest niespójna, budowana na urywkach. W krótkich, zamkniętych całościach popisówy Fabijańskiego robią wrażenie, ale czy potrafi poprowadzić konsekwentnie rolę opierającą się na mniej wyrazistych środkach? Cóż, może kiedyś będzie mi dane się o tym przekonać.
Ocena: 2
Nie jest to jednak zaleta, a to za sprawą środków, jakimi owa przystępność została osiągnięta. Twórcy sięgnęli tu po niezwykle toporne symbole i alegorie. Już sam zestaw bohaterów z trędowatym eks-wirtuozem i historykiem, potomkiem Żydówki z Auschwitz i milicjanta strzelającego do górników na czele, wali po łbie niczym pocisk wystrzelony z moździerza. A przecież są to najdelikatniejsze z zastosowanych środków. Postrzelony młody nacjonalista leżący pod miejscem uświęconym krwią Polaków czy suchary w stylu "to jest kluczowa scena", kiedy jeden z bohaterów z sejfu wyciąga klucze, to były dopiero karkołomne pomysły.
Najgorsza jest jednak totalność diagnozy stawianej przez twórców. Nie ma tu miejsca na półśrodki, na niuansowanie spraw. Jesteśmy na tonącym Titanicu i przyglądamy się tańcowi tych, którzy widząc nadciągającą katastrofę wycofują się, oddają nihilistycznym zabawom, grzani satysfakcją, że nie są ślepi na to, co się dzieje, ale pozbawieni są motywacji, by ruszyć na ratunek.
Jedyne, co mi się w filmie podobało, to Sebastian Fabijański. Jest efekciarski i zmienny jak kameleon. Jednak rola Mariana nie pozwala ocenić jego talentu, ponieważ postać ta, jak i cały film, jest niespójna, budowana na urywkach. W krótkich, zamkniętych całościach popisówy Fabijańskiego robią wrażenie, ale czy potrafi poprowadzić konsekwentnie rolę opierającą się na mniej wyrazistych środkach? Cóż, może kiedyś będzie mi dane się o tym przekonać.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz