The Lighthouse (2019)
Jakże kruchą istotą jest człowiek. Rutyna, monotonia, fizyczne przemęczenie i poczucie osamotnienia podmywają mechanizmy obronne psychiki równie skutecznie, co morskie fale nabrzeżny klif. Katastrofa jest prostą funkcją czasu. Z im większym bagażem doświadczeń człowiek przybywa, tym szybciej postępuje owa wewnętrzna erozja. Najlepszą, być może jedyną obroną, jest szaleństwo. To ono bowiem pozwala zaakceptować rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom. Ale musi być to szaleństwo, z którym się przybywa na miejsce, nie to zaś, które się w nim rodzi.
"Lighthouse" tematycznie stanowi jedność z wcześniejszym obrazem reżysera, "Czarownicą". Oba opowiadają o jednostkach żyjących w izolacji, na uboczu, pogrążonych w rutynie fizycznych prac wykonywanych dzień za dniem. W obu świat wokół jest czymś tajemniczym, nieodgadnionym, źródłem tajemnicy, a być może też i demonów i innych potworów. W takich okolicznościach zaciera się granica pomiędzy tym co rzeczywiste, a tym, co wyimaginowane. Samo to rozróżnienie zostaje przekreślone, ponieważ konsekwencje są jak najbardziej realne.
Podobnie jak w przypadku "Czarownicy", "Lighthouse" nie wciągnęło mnie. Odebrałem to jedynie jako ciekawy eksperyment formalny. Eggers świetnie bawi się obrazem, przypominając czasy ekspresjonizmu niemieckiego, który jak mało co w kinie nadaje się do tworzenia lovecraftowych klimatów. I to robi wrażenie, ale na mnie jedynie intelektualne. Jest to coś, co mogę kontemplować z boku, na chłodno, co jednak nie staje się medium łączącym mnie z samą historią (w przeciwieństwie do tego, co uczynił Mangold w "Le Mans '66", gdzie forma kina lat 60. stała się integralną częścią fabuły).
Eggers jest ewidentnie interesującym reżyserem. Jednak to, co do tej pory nakręcił, zdecydowanie nie przemawia do mojej wrażliwości.
Ocena: 6
"Lighthouse" tematycznie stanowi jedność z wcześniejszym obrazem reżysera, "Czarownicą". Oba opowiadają o jednostkach żyjących w izolacji, na uboczu, pogrążonych w rutynie fizycznych prac wykonywanych dzień za dniem. W obu świat wokół jest czymś tajemniczym, nieodgadnionym, źródłem tajemnicy, a być może też i demonów i innych potworów. W takich okolicznościach zaciera się granica pomiędzy tym co rzeczywiste, a tym, co wyimaginowane. Samo to rozróżnienie zostaje przekreślone, ponieważ konsekwencje są jak najbardziej realne.
Podobnie jak w przypadku "Czarownicy", "Lighthouse" nie wciągnęło mnie. Odebrałem to jedynie jako ciekawy eksperyment formalny. Eggers świetnie bawi się obrazem, przypominając czasy ekspresjonizmu niemieckiego, który jak mało co w kinie nadaje się do tworzenia lovecraftowych klimatów. I to robi wrażenie, ale na mnie jedynie intelektualne. Jest to coś, co mogę kontemplować z boku, na chłodno, co jednak nie staje się medium łączącym mnie z samą historią (w przeciwieństwie do tego, co uczynił Mangold w "Le Mans '66", gdzie forma kina lat 60. stała się integralną częścią fabuły).
Eggers jest ewidentnie interesującym reżyserem. Jednak to, co do tej pory nakręcił, zdecydowanie nie przemawia do mojej wrażliwości.
Ocena: 6
Zgadzam się z twoją recenzją. Masz rację - "Jakże kruchą istotą jest człowiek", tym bardziej jeszcze gdy stanie w obliczu nieposkromionej, groźnej, przerażającej natury, także ludzkiej.
OdpowiedzUsuń