Żelazny most (2019)
"Żelazny most" to fajna zabawka dla osób zaczynających swoją przygodę z psychoanalizą. Zapewnia bowiem niezbyt skomplikowany zestaw symboli, którymi można się bawić opracowując ich interpretację. W końcu jest to historia dwóch mężczyzn, którzy związani są z jedną kobietą. Jeden z nich jest jej mężem, drugi kochankiem. Obaj są kumplami, górnikami, penetrują więc podziemne tunele ryzykując przy tym swoim życiem. Obaj też penetrują tę samą kobietę. A zdrada małżeńska może też mieć bardzo poważne konsekwencje.
Jeśli jednak ktoś nie lubi bawić się w dobudowywanie interpretacji, ten niestety musi przygotować się na półtorej godziny nudy. Choć na papierze obraz wygląda na poważny dramat. W końcu film zaczyna się od informacji o tym, że w kopalni doszło do zawalanie tunelu i mąż kobiety, wysłany tam przez jej kochanka, nie wyszedł na wolność. Od tego momentu narracja prowadzona jest dwutorowo. Na pierwszym idzie historia działań ratunkowych i próby poradzenia sobie emocjonalnego z tą sytuacją żony i jej kochanka. Na drugim poznajemy kulisy ich romansu. Oba te wątki jednak są pozbawione charakteru, a nawet jakiegoś pomysłu, który wyjaśniałby czemu mają służyć. Nie rozumiem na przykład, dlaczego w ogóle pokazywane są sceny z przeszłości. W końcu od samego początku wiemy, że żona zdradzała górnika z jego kumplem z kopalni. Żadna z retrospekcji nie wpływa na obecną sytuację. Nie ma też większego ciężaru emocjonalnego. Zabiera za to czas, który można było wypełnić biciem się bohaterów z poczuciem winy. Temat ten niby pojawia się w filmie, ale jest potraktowany po macoszemu i równie dobrze mogłoby go nie być.
"Żelazny most" jest filmem wyzutym z emocji nawet w scenach, w których aktorzy odgrywają silne uczucia. Niestety każde z nich gra w zasadzie na swój własny użytek. Interakcje między nimi mają charakter deklaratywny i sprowadzają się do poprawnej deklamacji linijek tekstu. Kiedy ze sobą rozmawiają, to można odnieść wrażenie, że każde z nich mówi do ściany. Od czasu do czasu Simlat jest w stanie coś zagrać spojrzeniem, ale równie dobrze mógłby się nie wysilać. Jego starania są niczym mżawka na Saharze: wsiąka w piasek nie zostawiając po sobie nawet śladu.
Ocena: 5
Jeśli jednak ktoś nie lubi bawić się w dobudowywanie interpretacji, ten niestety musi przygotować się na półtorej godziny nudy. Choć na papierze obraz wygląda na poważny dramat. W końcu film zaczyna się od informacji o tym, że w kopalni doszło do zawalanie tunelu i mąż kobiety, wysłany tam przez jej kochanka, nie wyszedł na wolność. Od tego momentu narracja prowadzona jest dwutorowo. Na pierwszym idzie historia działań ratunkowych i próby poradzenia sobie emocjonalnego z tą sytuacją żony i jej kochanka. Na drugim poznajemy kulisy ich romansu. Oba te wątki jednak są pozbawione charakteru, a nawet jakiegoś pomysłu, który wyjaśniałby czemu mają służyć. Nie rozumiem na przykład, dlaczego w ogóle pokazywane są sceny z przeszłości. W końcu od samego początku wiemy, że żona zdradzała górnika z jego kumplem z kopalni. Żadna z retrospekcji nie wpływa na obecną sytuację. Nie ma też większego ciężaru emocjonalnego. Zabiera za to czas, który można było wypełnić biciem się bohaterów z poczuciem winy. Temat ten niby pojawia się w filmie, ale jest potraktowany po macoszemu i równie dobrze mogłoby go nie być.
"Żelazny most" jest filmem wyzutym z emocji nawet w scenach, w których aktorzy odgrywają silne uczucia. Niestety każde z nich gra w zasadzie na swój własny użytek. Interakcje między nimi mają charakter deklaratywny i sprowadzają się do poprawnej deklamacji linijek tekstu. Kiedy ze sobą rozmawiają, to można odnieść wrażenie, że każde z nich mówi do ściany. Od czasu do czasu Simlat jest w stanie coś zagrać spojrzeniem, ale równie dobrze mógłby się nie wysilać. Jego starania są niczym mżawka na Saharze: wsiąka w piasek nie zostawiając po sobie nawet śladu.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz