Holmes & Watson (2018)
Kiedy wydawało mi się, że w kinie nic mnie już nie zaskoczy, pojawił się "Holmes i Watson". Przez cały seans tkwiłem w stanie niepomiernego zdumienia. Naprawdę nie mogłem uwierzyć w to, co oglądam. "Dzieło" Etana Cohena wykracza poza granice zła. Jest nieśmieszne, nudne, przez większość czasu waha się między totalną żenadą, a brakiem dobrego smaku.
Przede wszystkim jednak pokazuje, jak ryzykowny rodzaj humoru uprawiają Cohen, Ferrell i Reilly. Kiedy bowiem popatrzy się na przygotowane żarty, na rodzaj dynamiki między bohaterami, nietrudno zauważyć podobieństwa do "Cienkiego Bolka" (który Cohen wyreżyserował, a Ferrell w nim zagrał) czy "Braci przyrodnich" (w którym Ferrell i Reilly wystąpili). To jednak, co w tamtych filmach się sprawdzało, tym razem spaliło na panewce. Gorzej, wybuchło twórcom prosto w twarz.
I szczerze mówiąc, nie do końca pojmuję, jak do tego doszło. Patrząc na niektóre żarty widzę w nich spory potencjał i przypominając sobie wcześniejsze komedie z Ferrellem i Reillym jestem w stanie wyobrazić sobie alternatywną wersję, w której się one sprawdzają. Żarty z Watsonem i królową, żarty z "postępowych" Amerykanów i ich prezydencie - to wszystko są rzeczy, które nie tylko mogły, ale wręcz powinny mnie rozbawić do łez. Z drugiej strony, nad brytyjskimi akcentami Ferrella i Reilly'ego nie potrafiłem przejść do porządku dziennego. Słaby wydał mi się też pretekst fabularny.
Ogólnie była to jednak rzecz tak zła, że kusiło mnie, by przerwać jej oglądanie. Moje niedowierzanie w niski poziom tej komedii sprawiło, że kontynuowałem seans chcąc się przekonać, jak nisko są w stanie upaść twórcy.
Ocena: 1
Przede wszystkim jednak pokazuje, jak ryzykowny rodzaj humoru uprawiają Cohen, Ferrell i Reilly. Kiedy bowiem popatrzy się na przygotowane żarty, na rodzaj dynamiki między bohaterami, nietrudno zauważyć podobieństwa do "Cienkiego Bolka" (który Cohen wyreżyserował, a Ferrell w nim zagrał) czy "Braci przyrodnich" (w którym Ferrell i Reilly wystąpili). To jednak, co w tamtych filmach się sprawdzało, tym razem spaliło na panewce. Gorzej, wybuchło twórcom prosto w twarz.
I szczerze mówiąc, nie do końca pojmuję, jak do tego doszło. Patrząc na niektóre żarty widzę w nich spory potencjał i przypominając sobie wcześniejsze komedie z Ferrellem i Reillym jestem w stanie wyobrazić sobie alternatywną wersję, w której się one sprawdzają. Żarty z Watsonem i królową, żarty z "postępowych" Amerykanów i ich prezydencie - to wszystko są rzeczy, które nie tylko mogły, ale wręcz powinny mnie rozbawić do łez. Z drugiej strony, nad brytyjskimi akcentami Ferrella i Reilly'ego nie potrafiłem przejść do porządku dziennego. Słaby wydał mi się też pretekst fabularny.
Ogólnie była to jednak rzecz tak zła, że kusiło mnie, by przerwać jej oglądanie. Moje niedowierzanie w niski poziom tej komedii sprawiło, że kontynuowałem seans chcąc się przekonać, jak nisko są w stanie upaść twórcy.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz