Marriage Story (2019)
Noah Baumbach rozprawia się z mitem miłości kwitowanym od wieków sakramentalnym "żyli długo i szczęśliwie". W "Historii małżeńskiej" demaskuje rozpowszechniony w kulturze obraz miłości jako szkodliwy i destrukcyjny, tworzący nierealistyczne oczekiwania, przez które ludzie cierpią.
Baumbach dowodzi na przykładzie Charliego i Nicole, że miłość nie jest wcale mechanizmem łączącym dwie połówki. Takie wyobrażenie kochających się ludzi sugeruje bowiem, że całością jest związek, a ludzie (najczęściej kobieta i mężczyzna) są jedynie elementami składowymi. Charlie i Nicole naprawdę się kochają. Dowodu na to dostarcza scena otwierająca film, ale też i później, nawet podczas najbardziej ostrej fazy konfliktu rozwodowego, pełno jest gestów, zachowań, słów, której jasno pokazują, że uczucie nie wygasło i pozostaje równie silne, jak przed laty. Jednak wbrew temu, czego społeczeństwo nauczyło ich o związku opartym na miłości, odkryli, że nie stali się częścią jedności, nie zatracili osobistych ambicji, marzeń, pragnień, potrzeb. Co gorsza, im dłużej trwał związek, tym silniejsza stawała się świadomość ich odrębności.
Mamy więc konflikt, z którym nie sposób sobie poradzić wewnątrz własnego ja, a co dopiero mówić o komunikacji z partnerem. Z jednej strony jest miłość, z drugiej strony są własne potrzeby, których miłość nie zaspokaja, ani nie zagłusza. Rodzi się więc złość i agresja. Często tłumiona, ukrywana, niewyrażana wprost, bo przecież bohaterowie się kochają, więc nie chcą być wobec siebie agresywnymi. Mogą to wyrażać co najwyżej pośrednio, oddalając się od siebie, szukając chwilowego zaspokojenia w cudzych ramionach.
Na szczęście są prawnicy. Istoty równie paradoksalne, jak sam związek małżeński. Z jednej strony są to zwyczajni ludzie, którzy mają swoje zainteresowania i gusta. Z drugiej strony są bezwzględnymi wojownikami, bulterierami, które raz schwytawszy swoją ofiarę, nie odpuszczają. Ta bezwzględna agresywność adwokatów choć świadomie odstręcza bohaterów, nieświadomie jest im bardzo na rękę. Mogą bowiem na nich scedować wszystkie negatywne emocje, których nie chcą lub nie potrafią wyrazić bezpośrednio. To dlatego następuje eskalacja konfliktu. Miłość okazała się przykrywką, pod którą krył się prawdziwy wulkan emocji. Teraz w końcu może on zostać wyrażony, choćby w symbolicznej, pośredniej formie, przy pomocy prawników.
Baumbach uczy, że miłość i związek nie są tożsame. Że mąż i żona nie są połówkami. Że emocjonalne oczyszczenie poprzedzone jest zawsze eksplozją tego, co tłumione. Że związek nie jest trwały, w przeciwieństwie do miłości.
"Historia małżeńska" to mądre i ciekawe kino. Jednak szczerze mówiąc nie zauważyłem w nim nic naprawdę wyjątkowego. To pod każdym względem bardzo solidnie wykonane dzieło i nic więcej. Owszem, aktorsko jest świetny. Ma też kilka mocnych, wyrazistych scen. Ale monolog o Bogu i Maryi wypowiadany przez Laurę Dern jak dla mnie ma mniejszą siłę od monologu o gołąbkach wypowiadanego w "(Nie)znajomych" przez Maję Ostaszewską.
Ocena: 7
Baumbach dowodzi na przykładzie Charliego i Nicole, że miłość nie jest wcale mechanizmem łączącym dwie połówki. Takie wyobrażenie kochających się ludzi sugeruje bowiem, że całością jest związek, a ludzie (najczęściej kobieta i mężczyzna) są jedynie elementami składowymi. Charlie i Nicole naprawdę się kochają. Dowodu na to dostarcza scena otwierająca film, ale też i później, nawet podczas najbardziej ostrej fazy konfliktu rozwodowego, pełno jest gestów, zachowań, słów, której jasno pokazują, że uczucie nie wygasło i pozostaje równie silne, jak przed laty. Jednak wbrew temu, czego społeczeństwo nauczyło ich o związku opartym na miłości, odkryli, że nie stali się częścią jedności, nie zatracili osobistych ambicji, marzeń, pragnień, potrzeb. Co gorsza, im dłużej trwał związek, tym silniejsza stawała się świadomość ich odrębności.
Mamy więc konflikt, z którym nie sposób sobie poradzić wewnątrz własnego ja, a co dopiero mówić o komunikacji z partnerem. Z jednej strony jest miłość, z drugiej strony są własne potrzeby, których miłość nie zaspokaja, ani nie zagłusza. Rodzi się więc złość i agresja. Często tłumiona, ukrywana, niewyrażana wprost, bo przecież bohaterowie się kochają, więc nie chcą być wobec siebie agresywnymi. Mogą to wyrażać co najwyżej pośrednio, oddalając się od siebie, szukając chwilowego zaspokojenia w cudzych ramionach.
Na szczęście są prawnicy. Istoty równie paradoksalne, jak sam związek małżeński. Z jednej strony są to zwyczajni ludzie, którzy mają swoje zainteresowania i gusta. Z drugiej strony są bezwzględnymi wojownikami, bulterierami, które raz schwytawszy swoją ofiarę, nie odpuszczają. Ta bezwzględna agresywność adwokatów choć świadomie odstręcza bohaterów, nieświadomie jest im bardzo na rękę. Mogą bowiem na nich scedować wszystkie negatywne emocje, których nie chcą lub nie potrafią wyrazić bezpośrednio. To dlatego następuje eskalacja konfliktu. Miłość okazała się przykrywką, pod którą krył się prawdziwy wulkan emocji. Teraz w końcu może on zostać wyrażony, choćby w symbolicznej, pośredniej formie, przy pomocy prawników.
Baumbach uczy, że miłość i związek nie są tożsame. Że mąż i żona nie są połówkami. Że emocjonalne oczyszczenie poprzedzone jest zawsze eksplozją tego, co tłumione. Że związek nie jest trwały, w przeciwieństwie do miłości.
"Historia małżeńska" to mądre i ciekawe kino. Jednak szczerze mówiąc nie zauważyłem w nim nic naprawdę wyjątkowego. To pod każdym względem bardzo solidnie wykonane dzieło i nic więcej. Owszem, aktorsko jest świetny. Ma też kilka mocnych, wyrazistych scen. Ale monolog o Bogu i Maryi wypowiadany przez Laurę Dern jak dla mnie ma mniejszą siłę od monologu o gołąbkach wypowiadanego w "(Nie)znajomych" przez Maję Ostaszewską.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz