Transit (2018)

"Tranzyt" udowadnia, że kiedy mowa jest o twórczości, to nie ma czegoś takiego jak pewniak. Do tej pory uważałem Christiana Petzolda za solidnego wyrobnika balansującego na granicy artyzmu. Tym razem jednak srogo przeholował tworząc film tak bardzo przekombinowany, że całkowicie pusty.



Już sam pomysł, by opowiadać o czasach niemieckiej okupacji przy zachowaniu współczesnych realiów, był mocno ryzykowny. Jakby rozumiem, skąd się to wzięło. Reżyser uznał, że widzom, którzy być może nie czują żadnej empatii do współczesnych imigrantów, łatwiej będzie zrozumieć ich sytuację, kiedy realia zostaną zmienione na takie, które dla tegoż odbiorcy są bliższe emocjonalnie. Wojna w Syrii czy bieda w Afryce nic nie znaczą, ale koszmar II wojny światowej już tak, w końcu większość Europejczyków ma w rodzinach osoby, które bezpośrednio zostały tym konfliktem naznaczone.

Rozumiem ten pomysł, jednak nie kupuję go. Zaś reżyser nie zrobił nic, by go sprzedać. Współczesne realia w opowieści z czasów II wojny światowej są jedynie nic nieznaczącą zabawą formą, scenograficznym gadżetem, który nie ma żadnego wpływu na wymowę filmu czy jego klimat. Jest więc to zabieg całkowicie zbędny.

A to wcale nie jest największy problem "Tranzytu". Dużo gorzej film prezentuje się na poziomie fabuły, a w szczególności stworzonych postaci. Mamy jednego głównego bohatera i kilka istotnych kobiety. W zamierzeniu ma to tworzyć gęstą od emocji sieć, w której bohater będzie się miotał próbując sobie poradzić z poczuciem winy czy sprzecznymi pragnieniami. W rzeczywistości protagonista jest osobą kompletnie bezbarwną i jego tak zwane bicie się z myślami jest mocno naciągane i w wielu miejscach kompletnie nieodczuwalne. Gdyby nie to, że jest narrator, który z offu co jakiś czas dopowiada różne rzeczy, trudno byłoby zrozumieć, o co bohaterowi chodzi i z jakimi konfliktami emocjonalnymi mamy do czynienia.

Kobiece postacie są równie nieczytelne. Co najmniej dwie, jeśli nie trzy, rzekomo odcisną mocne emocjonalne piętno na protagoniście i koniec końców wpłyną na podjęte przez niego decyzje. Ale jak to się dzieje, tego za żadne skarby nie jestem w stanie zrozumieć. Reżyser nie potrafi z filmowych postaci uczynić pełnokrwiste osoby dramatu. To ulotne majaki, bez znaczenia, bez wyrazu, totalnie przezroczyste, które czynią historię niedorzeczną i naciąganą. Byłem więc zmuszony wierzyć twórcy na słowo, że rzeczy dzieją się w tym filmie z jakiegoś konkretnego powodu, że są ze sobą związane przyczynowo-skutkowo. Ja jednak Petzoldowi nie uwierzyłem.

Ocena: 2

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)