Cats (2019)

Nie jestem fanem musicalu "Koty". Nigdy nie przemawiał do mnie jego fenomen. Bohaterowie wydawali mi się nijacy, fabuła zbyt pretekstowa, a konflikty pozbawione ceny, a przez to znaczenia. Najgorsza jednak był muzyka, jazgotliwa niczym kocie zawodzenie. Tylko jedna piosenka mi się podobała "Memory" (nie jestem w tym chyba zbyt oryginalny). Z tych wszystkich powodów zamierzałem zignorować filmową wersję. Kiedy jednak zewsząd zaczęły do mnie docierać wieści o tym, jakim złym ekranowym musicalem jest nowe dzieło Toma Hoopera, to z czystej ciekawości postanowiłem go zobaczyć.



I znów okazało się, że jestem z boku głównego nurtu opinii widzów. Nie podzielam zdania tych, którzy uważają go za film zły i wizualnie brzydki. Jak na mój gust ogólnym poziomem (pomimo oczywistych różnic) nie odbiega od wersji scenicznej. Wciąż większość postaci była mi obojętna. Dostałem tę samą narracyjną pstrokaciznę, a większość piosenek nadal zgrzytała mi w uszach.

Jednak "Memory" w wykonaniu Jennifer Hudson brzmi cudnie i już za samo to wykonanie byłem w stanie dać filmowi dodatkowy punkt. O dziwo, nieźle wygląda na ekranie "Macavity". Spodobała mi się też filmowa wersja "Mr. Mistoffelees".

Nie należę też do grona tych, którzy krytykują wizualną stronę przedsięwzięcia, a dokładniej to, jak wyglądają same koty. Nie miałem najmniejszego problemu z przyzwyczajeniem się do tego, jak połączono efekty specjalne z grą ludzi. Szczerze mówiąc to dla mnie wyglądało to dużo lepiej niż odmładzanie aktorów w "Irlandczyku" czy też bezduszna perfekcja technologiczna "Króla Lwa". Oczywiście nie wszystkim było z kocim image'em do twarzy (Idris Elba był chyba nieintencjonalnie komiczny, a Judi Dench wypadała groteskowo), ale niektórzy wyglądali świetnie (Robbie Fairchild jako Munkustrap, Danny Collins jako Mungojerrie).

Z kina wyszedłem więc rozczarowany. Oczekiwałem bezguścia i tandety, a dostałem... "Koty".

Ocena: 5

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)