Dolittle (2020)
Nie powiem, bym był zaskoczony tym, że nowy "Doktor Dolittle" mi się nie spodobał. Kiedy tylko poinformowano, że film nie trafi do kin w kwietniu ubiegłego roku, lecz dopiero w styczniu 2020, można się było domyślić, że jest z nim coś nie tak. W 9 na 10 przypadkach oznacza to bowiem desperacką próbę poprawy filmu, która to jednak próba prawie zawsze nie prowadzi do wyraźnej poprawy jakości.
To, co mnie jednak zaskoczyło, to liczba elementów, które wydały mi się fajne i które powinny ułożyć się w fajną komedię przygodową dla całej rodziny. Zwierzęta, ich design i zachowanie, bardzo skojarzyły mi się z "Piotrusiem Królikiem", który swego czasu podbił moje serce. Tamten film miał jednak humor i fajnie poprowadzoną narrację. W "Doktorze Dolittle" odnalazłem jedynie nieudolne naśladownictwo, które miejscami dawało niezłe rezultaty, w większości jednak kończyło się dla filmu fatalnie.
Reżyser "Dolittle'a" nie potrafił ogarnąć wszystkich zwierzęcych i ludzkich postaci, które powinny tworzyć barwny kobierzec zabawnych epizodów budujących ogólny klimat sympatycznego i lekkiego kina. Stephen Gaghan sprawił, że większość bohaterów drugiego planu jest przez znaczną część czasu bezużyteczna lub też irytująco hałaśliwa. Jeśli nawet w scenariuszu na niektóre ze zwierząt był fajny pomysł, to w finalnej wersji filmowej zostały z tego pojedyncze sceny, przez co dynamika relacji ulatnia się niczym mgła w promieniach słońca.
Problemem filmu jest również niewykorzystana postać Tommy'ego Stubbinsa. Co jest tym bardziej karygodnym przewinieniem reżysera, że obsadzony w tej roli Harry Collett świetnie sobie poradził. Wystarczyło jedynie, by więcej miejsce poświęcono na budowanie jego relacji z Dolittle'em i zwierzętami, a mielibyśmy świetną, do tego mądrą i wzruszającą opowieść o odnajdowaniu swojego miejsca w świecie, o emocjonalnej regeneracji, której źródłami może być każdy, nawet nic nieznaczący chłopiec. Któryś ze scenarzystów (było ich bowiem przy tym filmie kilku) chyba chciał pójść w tym kierunku. Niestety w samym "Dolittle'u" pozostały jedynie strzępy tego wątku, co niczym dobrym się nie skończyło.
Ostatecznie "Doktor Dolittle" okazał się więc widowiskiem chaotycznym, głupim i nudnym. Kilka razy twórcy zdołali mnie rozśmieszyć, ale przez większość czasu bardzo się męczyłem. Dodatkowym źródłem irytacji była dla mnie sama rola Downeya Jr., a w szczególności jego akcent i efektacja. Mocno kojarzyło mi się to z nieszczęsnym "Holmesem i Watsonem".
Ocena: 4
To, co mnie jednak zaskoczyło, to liczba elementów, które wydały mi się fajne i które powinny ułożyć się w fajną komedię przygodową dla całej rodziny. Zwierzęta, ich design i zachowanie, bardzo skojarzyły mi się z "Piotrusiem Królikiem", który swego czasu podbił moje serce. Tamten film miał jednak humor i fajnie poprowadzoną narrację. W "Doktorze Dolittle" odnalazłem jedynie nieudolne naśladownictwo, które miejscami dawało niezłe rezultaty, w większości jednak kończyło się dla filmu fatalnie.
Reżyser "Dolittle'a" nie potrafił ogarnąć wszystkich zwierzęcych i ludzkich postaci, które powinny tworzyć barwny kobierzec zabawnych epizodów budujących ogólny klimat sympatycznego i lekkiego kina. Stephen Gaghan sprawił, że większość bohaterów drugiego planu jest przez znaczną część czasu bezużyteczna lub też irytująco hałaśliwa. Jeśli nawet w scenariuszu na niektóre ze zwierząt był fajny pomysł, to w finalnej wersji filmowej zostały z tego pojedyncze sceny, przez co dynamika relacji ulatnia się niczym mgła w promieniach słońca.
Problemem filmu jest również niewykorzystana postać Tommy'ego Stubbinsa. Co jest tym bardziej karygodnym przewinieniem reżysera, że obsadzony w tej roli Harry Collett świetnie sobie poradził. Wystarczyło jedynie, by więcej miejsce poświęcono na budowanie jego relacji z Dolittle'em i zwierzętami, a mielibyśmy świetną, do tego mądrą i wzruszającą opowieść o odnajdowaniu swojego miejsca w świecie, o emocjonalnej regeneracji, której źródłami może być każdy, nawet nic nieznaczący chłopiec. Któryś ze scenarzystów (było ich bowiem przy tym filmie kilku) chyba chciał pójść w tym kierunku. Niestety w samym "Dolittle'u" pozostały jedynie strzępy tego wątku, co niczym dobrym się nie skończyło.
Ostatecznie "Doktor Dolittle" okazał się więc widowiskiem chaotycznym, głupim i nudnym. Kilka razy twórcy zdołali mnie rozśmieszyć, ale przez większość czasu bardzo się męczyłem. Dodatkowym źródłem irytacji była dla mnie sama rola Downeya Jr., a w szczególności jego akcent i efektacja. Mocno kojarzyło mi się to z nieszczęsnym "Holmesem i Watsonem".
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz