In Fabric (2018)
Są tacy reżyserzy, którzy zdają się ciągle tworzy ten sam film. Może się wydawać, że jest to wada. Jeśli jednak takim reżyserem jest Peter Strickland, to właśnie pewność tego, co się otrzyma, stanowi jedną z największych zalet jego twórczości. Bo choć doskonale wiedziałem, że "In Fabric" dostarczy mi dużo zmysłowych wrażeń, świetnie zbudowany klimat przeszłości i masę niezwykłych pomysłów rodem ze snów chemicznie indukowanych, to nie znaczy to wcale, że nie byłem zaskoczony tym, co otrzymałem. Diabeł tkwi przecież w szczegółach, a te, jak to u Stricklanda bywa, są bezcennymi klejnotami.
Nominalnie "In Fabric" jest opowieścią o morderczej sukience. Każdy, kto ją założy, choćby w żartach lub tylko na chwilę, zostaje naznaczony jako ofiara. A jeśli dana osoba zgrzeszy brutalnością wobec sukienki maltretując ją praniem w pralce, to można być pewnym, że śmierć będzie jej pisana.
W rzeczywistości jednak wątek morderczej sukienki zdaje się mieć drugorzędne znaczenie. Siłą "In Fabric" jest sam wykreowany świat i ludzie go zamieszkujący. Fascynujący był dla mnie przede wszystkim wątek z domem handlowym, którego pracownice mają więcej wspólnego z manekinami niż żywymi ludźmi. Sposób wysławiania się, perwersyjna i groteskowa zmysłowość, satyra na konsumpcjonizm mieszająca się z najdziwniejszymi fetyszami - to wszystko składało się na hipnotyzujące, zjawiskowe doświadczenie z pogranicza snu i koszmaru.
Jestem również wielkim fanem tandemu Stash i Clive. Dzięki nim świetnie uchwycona została korporacyjna mentalność w całej jej toksycznej okazałości. Zarazem jednak są postaciami surrealistycznymi, jakby dopiero co zostali ożywieni przez fana pulpowych powieści sf z lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
Jedyne, co w "In Fabric" średnio mi się podobało, to sama koncepcja rozbicia fabuły na dwie subhistorie mające innych protagonistów. Sheila i jej rodzina wydała mi się po prostu filmowo bardziej interesująca od Rega i Babs. Choć jestem prawie pewien, że gdyby od nich zaczęto, a dopiero później wprowadzono Sheilę, to właśnie tę parę bym preferował.
Ocena: 7
Nominalnie "In Fabric" jest opowieścią o morderczej sukience. Każdy, kto ją założy, choćby w żartach lub tylko na chwilę, zostaje naznaczony jako ofiara. A jeśli dana osoba zgrzeszy brutalnością wobec sukienki maltretując ją praniem w pralce, to można być pewnym, że śmierć będzie jej pisana.
W rzeczywistości jednak wątek morderczej sukienki zdaje się mieć drugorzędne znaczenie. Siłą "In Fabric" jest sam wykreowany świat i ludzie go zamieszkujący. Fascynujący był dla mnie przede wszystkim wątek z domem handlowym, którego pracownice mają więcej wspólnego z manekinami niż żywymi ludźmi. Sposób wysławiania się, perwersyjna i groteskowa zmysłowość, satyra na konsumpcjonizm mieszająca się z najdziwniejszymi fetyszami - to wszystko składało się na hipnotyzujące, zjawiskowe doświadczenie z pogranicza snu i koszmaru.
Jestem również wielkim fanem tandemu Stash i Clive. Dzięki nim świetnie uchwycona została korporacyjna mentalność w całej jej toksycznej okazałości. Zarazem jednak są postaciami surrealistycznymi, jakby dopiero co zostali ożywieni przez fana pulpowych powieści sf z lat 50. i 60. ubiegłego wieku.
Jedyne, co w "In Fabric" średnio mi się podobało, to sama koncepcja rozbicia fabuły na dwie subhistorie mające innych protagonistów. Sheila i jej rodzina wydała mi się po prostu filmowo bardziej interesująca od Rega i Babs. Choć jestem prawie pewien, że gdyby od nich zaczęto, a dopiero później wprowadzono Sheilę, to właśnie tę parę bym preferował.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz