The Grudge (2020)
Amerykański cykl "The Grudge" może nie zapadał mi szczególnie w pamięci, ale mimo wszystko trzymał się solidnego poziomu przeciętności. Ba, jestem chyba jedną z nielicznych osób, które "Powrót klątwy" (do kin część ta nie trafiła) w miarę lubi. Dlatego na nową odsłonę serii czekałem z pewnym zainteresowaniem. Swoje robił też reżyser. Widziałem dwa filmy Pesce'a i jestem nim zaintrygowany, bo nawet nieudane "Piercing" miał sporo ciekawych pomysłów.
Niestety, po "The Grudge" zaczynam tracić do reżysera cierpliwość. Podejrzewam, że "Oczy matki" to było przysłowiowe ziarenko, które trafiło się ślepej kurze. Reboot "Klątwy" jest bowiem filmem strasznym, ale wcale nie w taki sposób, jakbym to sobie życzył od horroru.
Zdumiewa mnie wszechobecna i całkowicie obezwładniająca nuda, jaka zieje z ekranu. Jest to o tyle dziwne, że jednocześnie film nafaszerowano tyloma wątkami i bohaterami, że jeszcze chwila, a myślałem, iż całość eksploduje. Pesce żongluje historiami, a wraz z kolejnymi scenami nabrzmiewa również nowa mitologia ju-on. Ale nic, co pokazuje, nie jest w stanie zaciekawić. Kalejdoskop bohaterów nie pozwalał na zaangażowanie się. Z góry wiadomo przecież, jak większość z nich kończy, więc jedyne, co w ich przypadku mogłoby zaciekawić, to sceny owego krwawego końca. Ale Pesce nie zamierza się na tym skupiać.
Nie spodobało mi się również to, jak budowane było napięcie. Postać Melindy w żadnym momencie nie niepokoi. Sposób wykorzystania zjawy zaś każe mi się zastanawiać, czy Pesce naprawdę wiedział, że kręci "The Grudge", czy może raczej swój film pomyślał jako horrorową wariację "Gdzie jest Wally?".
Gdyby jeszcze Pesce zachował się zgodnie z duchem kina powolnego i minimalistycznego, i po 99% seansu nudy zaproponował nagłą i zaskakującą eksplozję przemocy lub grozy! Niestety, finał "The Grudge" jest jak cała reszta - chwila nieuwagi, a można go przespać.
Ocena: 1
Niestety, po "The Grudge" zaczynam tracić do reżysera cierpliwość. Podejrzewam, że "Oczy matki" to było przysłowiowe ziarenko, które trafiło się ślepej kurze. Reboot "Klątwy" jest bowiem filmem strasznym, ale wcale nie w taki sposób, jakbym to sobie życzył od horroru.
Zdumiewa mnie wszechobecna i całkowicie obezwładniająca nuda, jaka zieje z ekranu. Jest to o tyle dziwne, że jednocześnie film nafaszerowano tyloma wątkami i bohaterami, że jeszcze chwila, a myślałem, iż całość eksploduje. Pesce żongluje historiami, a wraz z kolejnymi scenami nabrzmiewa również nowa mitologia ju-on. Ale nic, co pokazuje, nie jest w stanie zaciekawić. Kalejdoskop bohaterów nie pozwalał na zaangażowanie się. Z góry wiadomo przecież, jak większość z nich kończy, więc jedyne, co w ich przypadku mogłoby zaciekawić, to sceny owego krwawego końca. Ale Pesce nie zamierza się na tym skupiać.
Nie spodobało mi się również to, jak budowane było napięcie. Postać Melindy w żadnym momencie nie niepokoi. Sposób wykorzystania zjawy zaś każe mi się zastanawiać, czy Pesce naprawdę wiedział, że kręci "The Grudge", czy może raczej swój film pomyślał jako horrorową wariację "Gdzie jest Wally?".
Gdyby jeszcze Pesce zachował się zgodnie z duchem kina powolnego i minimalistycznego, i po 99% seansu nudy zaproponował nagłą i zaskakującą eksplozję przemocy lub grozy! Niestety, finał "The Grudge" jest jak cała reszta - chwila nieuwagi, a można go przespać.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz