Edie (2017)
Twórcy "Edie" odrobili lekcję z historii kina. Zauważyli, że jedną z formuł zapewniających spory sukces, jest wprowadzenie dwójki bohaterów o różnych charakterach. Odmienne pochodzenie lub/oraz spora różnica wieku też się nadaje. Z takiej układanki powstaje istny samograj. Otóż nie.
"Edie" ma rzeczywiście stojącą jedną nogą nad grobem staruszkę oraz młodego mężczyznę, który choć już dorosły, to jednak zachowuje się mało dojrzale. Los sprawił, że ich ścieżki życiowe przetną się, by potem spleść się w podnoszącej na duchu opowieści o podążaniu za marzeniami. Zgodnie ze schematem mamy też początkowe konflikty, które z czasem, gdy bohaterowie poznają się, przechodzą w przyjaźń. Zaś więź, która się między nimi nawiązała, odmieni życie ich obojga. Nad całością unoszą się kojące serce dźwięki prostej muzyczki.
Wszystko to jednak nie spełnia swojej roli. Wychodzi bowiem zbyt mechanicznie. Trudno uwierzyć w przemiany bohaterów, kiedy twórcy nie zostawiają w fabule nawet odrobiny przestrzeni na coś innego, niż to przewiduje wybrany przez nich schemat. Zaś muzyka, która początkowo była niezła, pod koniec filmu stała się irytująca, kiedy w kółko, z krótkimi przerwami, powtarzany był ten sam motyw przewodni.
Jedynie gra aktorska jest przyzwoita. Sheila Hancock jako gderliwa starsza pani i Kevin Guthrie jako nieco roztrzepany młodzieniec stworzyli sympatyczną parę. I to głównie za ich sprawą dotrwałem do końca seansu.
Ocena: 5
"Edie" ma rzeczywiście stojącą jedną nogą nad grobem staruszkę oraz młodego mężczyznę, który choć już dorosły, to jednak zachowuje się mało dojrzale. Los sprawił, że ich ścieżki życiowe przetną się, by potem spleść się w podnoszącej na duchu opowieści o podążaniu za marzeniami. Zgodnie ze schematem mamy też początkowe konflikty, które z czasem, gdy bohaterowie poznają się, przechodzą w przyjaźń. Zaś więź, która się między nimi nawiązała, odmieni życie ich obojga. Nad całością unoszą się kojące serce dźwięki prostej muzyczki.
Wszystko to jednak nie spełnia swojej roli. Wychodzi bowiem zbyt mechanicznie. Trudno uwierzyć w przemiany bohaterów, kiedy twórcy nie zostawiają w fabule nawet odrobiny przestrzeni na coś innego, niż to przewiduje wybrany przez nich schemat. Zaś muzyka, która początkowo była niezła, pod koniec filmu stała się irytująca, kiedy w kółko, z krótkimi przerwami, powtarzany był ten sam motyw przewodni.
Jedynie gra aktorska jest przyzwoita. Sheila Hancock jako gderliwa starsza pani i Kevin Guthrie jako nieco roztrzepany młodzieniec stworzyli sympatyczną parę. I to głównie za ich sprawą dotrwałem do końca seansu.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz