Fantasy Island (2020)
Jeff Wadlow po raz kolejny udowadnia, że nie potrafi wykorzystywać okazji. Pomysł, by "Wyspę Fantazji" uczynić horrorem, choć serialowy oryginał nim nie był, uważam za ciekawy. Pomysł, żeby opowiedzieć kilka pozornie niezwiązanych ze sobą historii, również. Zaś uczynienie całości swoistego rodzaju prequelem serialu, historią typu origin, mogło być najmocniejszym punktem całego przedsięwzięcia. Niestety Wadlow w charakterystycznym dla siebie stylu rozmienił atrakcje na drobne, zostawiając bałagan narracyjny i nudę.
Jednym z większych grzechów reżysera jest nieumiejętne budowanie klimatu. Wynika to zaś z tego, że Wadlow nie potrafił połączyć części czysto horrorowej, w której fantazje bohaterów zmieniają się w koszmar, z dramatem psychologicznym o wyrzutach sumienia, niezagojonych ranach na duszy i cenie, jaką jesteśmy w stanie płacić za iluzoryczne szczęście. Na usprawiedliwienie reżysera mogę co prawda powiedzieć, że te dwa aspekty filmu nie sklejały się już ze sobą na poziomie scenariusza. Cóż to jednak za usprawiedliwienie, skoro Wadlow był jednym ze scenarzystów. Elementy horrorowe są za słabo podkreślone (niska kategoria wiekowa filmowi wcale nie służy). Zaś aspekt psychologiczny wypada idiotycznie, ponieważ twórcy posługują się uproszczeniami i ogólnikami, bez obudowania poruszanych problemów wiarygodnymi bohaterami.
Wadlow okazał się również fatalnym reżyserem, jeśli chodzi o prowadzenie jednocześnie kilku interesujących historii. Przez znaczną część "Wyspy Fantazji" żałowałem, że twórcy zdecydowali się na film kinowy, a nie na serial. Każda z historii mogła spokojnie posłużyć za kanwę godzinnego odcinka. Po czterech odcinkach indywidualnych dwa-trzy kolejne mogłyby zostać poświęcone na połączoną historię. W ten sposób można byłoby wszystkich bohaterów zaprezentować w zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący sposób.
"Wyspie Fantazji" szkodzi również złe rozplanowanie fabuły, co jest ostatnio grzechem wielu hollywoodzkich produkcji. Polega on na skupianiu się przede wszystkim na fazie wstępnej opowieści, na budowaniu sceny, prezentacji bohaterów i przygotowaniu do tego, co ma stanowić narracyjny rdzeń. Kiedy jednak dochodzimy do najważniejszych partii, to okazuje się, że film jest już tak naprawdę na finiszu, więc wszystkie wątki pędzą do przodu na złamanie karku, tajemnice są na szybko rozwiązywane, a finałowa rozgrywa pozostawia sporo niedosytu, ponieważ z braku czasu robiona jest po prostu "na odwal". Naprawdę nie pojmuję, dlaczego w Hollywood z uporem maniaka w ten właśnie sposób realizowanych jest większość horrorów oraz całkiem spora część widowisk komiksowych, przygodowych czy też akcji.
Ocena: 3
Jednym z większych grzechów reżysera jest nieumiejętne budowanie klimatu. Wynika to zaś z tego, że Wadlow nie potrafił połączyć części czysto horrorowej, w której fantazje bohaterów zmieniają się w koszmar, z dramatem psychologicznym o wyrzutach sumienia, niezagojonych ranach na duszy i cenie, jaką jesteśmy w stanie płacić za iluzoryczne szczęście. Na usprawiedliwienie reżysera mogę co prawda powiedzieć, że te dwa aspekty filmu nie sklejały się już ze sobą na poziomie scenariusza. Cóż to jednak za usprawiedliwienie, skoro Wadlow był jednym ze scenarzystów. Elementy horrorowe są za słabo podkreślone (niska kategoria wiekowa filmowi wcale nie służy). Zaś aspekt psychologiczny wypada idiotycznie, ponieważ twórcy posługują się uproszczeniami i ogólnikami, bez obudowania poruszanych problemów wiarygodnymi bohaterami.
Wadlow okazał się również fatalnym reżyserem, jeśli chodzi o prowadzenie jednocześnie kilku interesujących historii. Przez znaczną część "Wyspy Fantazji" żałowałem, że twórcy zdecydowali się na film kinowy, a nie na serial. Każda z historii mogła spokojnie posłużyć za kanwę godzinnego odcinka. Po czterech odcinkach indywidualnych dwa-trzy kolejne mogłyby zostać poświęcone na połączoną historię. W ten sposób można byłoby wszystkich bohaterów zaprezentować w zdecydowanie bardziej satysfakcjonujący sposób.
"Wyspie Fantazji" szkodzi również złe rozplanowanie fabuły, co jest ostatnio grzechem wielu hollywoodzkich produkcji. Polega on na skupianiu się przede wszystkim na fazie wstępnej opowieści, na budowaniu sceny, prezentacji bohaterów i przygotowaniu do tego, co ma stanowić narracyjny rdzeń. Kiedy jednak dochodzimy do najważniejszych partii, to okazuje się, że film jest już tak naprawdę na finiszu, więc wszystkie wątki pędzą do przodu na złamanie karku, tajemnice są na szybko rozwiązywane, a finałowa rozgrywa pozostawia sporo niedosytu, ponieważ z braku czasu robiona jest po prostu "na odwal". Naprawdę nie pojmuję, dlaczego w Hollywood z uporem maniaka w ten właśnie sposób realizowanych jest większość horrorów oraz całkiem spora część widowisk komiksowych, przygodowych czy też akcji.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz