Genezis (2018)
Węgierski reżyser Árpád Bogdán sięgnął w "Genesis" po dziś już rzadko stosowaną formułę kilku opowieści, które łączy ze sobą jedno wydarzenie. To opowieść o chłopcu, młodej dziewczynie i dorosłej kobiecie. Łączy je zaś rasistowski mord na Romach. Chłopiec jest jedynym ocalałym z rzezi. Młoda dziewczyna związana jest z mężczyzną, który brał udział w ataku. Kobieta jest adwokatem i ma bronić owego mężczyznę.
Zazwyczaj, kiedy reżyser sięga po tę formułę, to chce powiedzieć coś ważnego o ludzkiej naturze. Nie w przypadku Árpáda. W jego filmie wszystkie historie są jedynie banalnym rozwinięciem tego, co dla większości odbiorców jest oczywiste - że najważniejszy jest tu temat mordu na tle rasowym i że takie działanie jest złe. Pierwsza historia co prawda daje nadzieję na coś więcej, na próbę pokazania konfrontacji nieprzygotowanych, naiwnych ludzi z brutalnością i bezsensem nienawiści. Kiedy jednak chłopiec i jego losy stają się interesujące, jego wątek zostaje przerwany, a uwaga reżysera przenosi się na inną bohaterkę.
Ten schemat powtarza się później w każdej historii. Młodą dziewczynę żegnamy w momencie, w którym staje ona przez najpoważniejszymi decyzjami. Jej wątek przynajmniej został domknięty, choć zrobione zostało to pośpiesznie i bez specjalnego przygotowania. Najgorzej ma się sprawa z prawniczką. Reżyser nie potrafił jej ukształtować w interesujący sposób, co ewidentnie wychodzi na jaw, gdy w scenie, w której oskarżony dowiaduje się, ile mu grozi lat pozbawienia wolności, całkowicie przyćmił nominalnie główną bohaterkę. Facet, o poplątanej biografii, okazuje się być dużo ciekawszą postacią od prawniczki. Ani on jednak ani ona nie są niczym więcej, jak pionkami w grze, która nie ma większego sensu, bo finałowa konstatacja jest oczywista od samego początku.
Ocena: 4
Zazwyczaj, kiedy reżyser sięga po tę formułę, to chce powiedzieć coś ważnego o ludzkiej naturze. Nie w przypadku Árpáda. W jego filmie wszystkie historie są jedynie banalnym rozwinięciem tego, co dla większości odbiorców jest oczywiste - że najważniejszy jest tu temat mordu na tle rasowym i że takie działanie jest złe. Pierwsza historia co prawda daje nadzieję na coś więcej, na próbę pokazania konfrontacji nieprzygotowanych, naiwnych ludzi z brutalnością i bezsensem nienawiści. Kiedy jednak chłopiec i jego losy stają się interesujące, jego wątek zostaje przerwany, a uwaga reżysera przenosi się na inną bohaterkę.
Ten schemat powtarza się później w każdej historii. Młodą dziewczynę żegnamy w momencie, w którym staje ona przez najpoważniejszymi decyzjami. Jej wątek przynajmniej został domknięty, choć zrobione zostało to pośpiesznie i bez specjalnego przygotowania. Najgorzej ma się sprawa z prawniczką. Reżyser nie potrafił jej ukształtować w interesujący sposób, co ewidentnie wychodzi na jaw, gdy w scenie, w której oskarżony dowiaduje się, ile mu grozi lat pozbawienia wolności, całkowicie przyćmił nominalnie główną bohaterkę. Facet, o poplątanej biografii, okazuje się być dużo ciekawszą postacią od prawniczki. Ani on jednak ani ona nie są niczym więcej, jak pionkami w grze, która nie ma większego sensu, bo finałowa konstatacja jest oczywista od samego początku.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz