Matthias et Maxime (2019)
No proszę, wystarczyło tylko, by Dolan wrócił do francuskiego języka i zrezygnował z pracy z największymi gwiazdami kina, by jego film wskoczył na wyższy poziom. I choć "Matthias i Maxime" nie umywa się do najlepszych dzieł Kanadyjczyka, to pozostawia w tyle jego angielskojęzyczny debiut "The Death and Life of John F. Donovan".
A nie był to łatwy film. W "Matthias i Maxime" Dolan sięga bowiem po najbardziej ograną z klisz kina gejowskiego, czyli opowieść o rodzącym się uczuciu pomiędzy dwójką kumpli, z których co najmniej jeden wcześniej zdawał się być hetero. Trudno było więc reżyserowi stworzyć coś świeżego i wybijającego się ponad wysoko postawianą przez konkurencję poprzeczkę. W tym temacie powstało naprawdę sporo świetnych filmów. W ostatnich latach szczególne sukcesy na tym polu odnosił Marco Berger, ale w zasadzie większość rozwiniętych kinematografii ma na swoim koncie dobrych i bardzo dobrych reprezentantów tego nurtu.
Na tle konkurencji "Matthias i Maxime" to solidny średniak, który miał potencjał na bycie czymś więcej, co jednak nie zostało przez Dolana wykorzystane. Film jest najlepszy w tych partiach, w których pokazuje, jak bohater traci grunt pod nogami. Jedno wydarzenie wybija go ze status quo i zmusza do konfrontacji z obrazem samego siebie mocno odbiegającym od tego, co do tej pory o sobie sądził. W tych scenach film Dolana przypominał mi "Turystę" Rubena Östlunda i bohatera, który w krytycznym momencie okazał się egoistycznym tchórzem i teraz musi jakoś poradzić sobie z tą sytuacją definiującą na nowo jego relacje z najbliższymi.
Wielkim plusem "Matthiasa i Maxime'a" jest też odtwórca roli Matta Gabriel D'Almeida Freitas. Jestem naprawdę zdziwiony, że jego dorobek aktorski jest skromny, tutaj bowiem wypadł rewelacyjnie. Kamera go kocha, a kiedy robi minę smutnego psiaka, to po prostu serce pęka. To on w dużej mierze jest siłą napędową filmu.
Jednak obok scen czystej przyjemności są też i takie sekwencje, w której włącza się tryb egzaltowanego Dolana. Przedłużające się ujęcia na pasy na jezdni, liście dmuchane przez "wiatr" - Kanadyjczyk czasami nie wiedział, kiedy powiedzieć "stop". Miejscami więc "Matthias i Maxime" robi się filmem przerysowanym, z naciąganą symboliką i oznakami ewidentnego przerostu artystycznych ambicji. To rzecz, którą z całą pewnością mogłaby nakręcić siostra jednego z drugoplanowych bohaterów filmu (swoją drogą całkiem zabawna postać).
Ocena: 6
A nie był to łatwy film. W "Matthias i Maxime" Dolan sięga bowiem po najbardziej ograną z klisz kina gejowskiego, czyli opowieść o rodzącym się uczuciu pomiędzy dwójką kumpli, z których co najmniej jeden wcześniej zdawał się być hetero. Trudno było więc reżyserowi stworzyć coś świeżego i wybijającego się ponad wysoko postawianą przez konkurencję poprzeczkę. W tym temacie powstało naprawdę sporo świetnych filmów. W ostatnich latach szczególne sukcesy na tym polu odnosił Marco Berger, ale w zasadzie większość rozwiniętych kinematografii ma na swoim koncie dobrych i bardzo dobrych reprezentantów tego nurtu.
Na tle konkurencji "Matthias i Maxime" to solidny średniak, który miał potencjał na bycie czymś więcej, co jednak nie zostało przez Dolana wykorzystane. Film jest najlepszy w tych partiach, w których pokazuje, jak bohater traci grunt pod nogami. Jedno wydarzenie wybija go ze status quo i zmusza do konfrontacji z obrazem samego siebie mocno odbiegającym od tego, co do tej pory o sobie sądził. W tych scenach film Dolana przypominał mi "Turystę" Rubena Östlunda i bohatera, który w krytycznym momencie okazał się egoistycznym tchórzem i teraz musi jakoś poradzić sobie z tą sytuacją definiującą na nowo jego relacje z najbliższymi.
Wielkim plusem "Matthiasa i Maxime'a" jest też odtwórca roli Matta Gabriel D'Almeida Freitas. Jestem naprawdę zdziwiony, że jego dorobek aktorski jest skromny, tutaj bowiem wypadł rewelacyjnie. Kamera go kocha, a kiedy robi minę smutnego psiaka, to po prostu serce pęka. To on w dużej mierze jest siłą napędową filmu.
Jednak obok scen czystej przyjemności są też i takie sekwencje, w której włącza się tryb egzaltowanego Dolana. Przedłużające się ujęcia na pasy na jezdni, liście dmuchane przez "wiatr" - Kanadyjczyk czasami nie wiedział, kiedy powiedzieć "stop". Miejscami więc "Matthias i Maxime" robi się filmem przerysowanym, z naciąganą symboliką i oznakami ewidentnego przerostu artystycznych ambicji. To rzecz, którą z całą pewnością mogłaby nakręcić siostra jednego z drugoplanowych bohaterów filmu (swoją drogą całkiem zabawna postać).
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz