Monos (2019)
Ło matko, co też tu się wyprawia. Alejandro Landes nieźle zaszalał robiąc ten film."Monos" łączy w sobie różne estetyki, różne punkty widzenia i co chwilę zmienia bohatera.
"Monos" to przede wszystkim połączenie "Władcy much" z "Czasem apokalipsy". Obserwujemy oddział partyzantów złożony z dzieci i nastolatków. Przez większość czasu muszą sami dbać o siebie (i zakładniczkę, którą przydzielono im do opieki). Po samobójczej śmierci dotychczasowego lidera, grupa zaczyna ulegać powolnemu, lecz niepowstrzymanemu rozkładowi. Obserwujemy, jak zmieniają się relacje między postaciami, jak szaleństwo, anarchia i chaos zaczynają zagarniać coraz więcej przestrzeni w oddziale.
Ale dynamika zespołu stanowi tylko część tego, co reżysera interesowało. "Monos" miejscami jest bowiem opowieścią o konkretnych osobach. Najwięcej miejsca poświęcono Rambo, która z roli zaufanej lidera przesuwa się na pozycję outsidera. Ale o jej moralnych dylematach reżyser przypomina sobie w zasadzie tylko wtedy, kiedy potrzebuje zbliżenia na twarz wyrażającą rozpacz i niesmak tym, do czego sprowadzono grupę.
Trochę miejsca Landes poświęca też nowemu liderowi. Yeti ewidentnie kreowany jest na kogoś przypominającego pułkownika Kurtza. Ale i w tym przypadku reżyser nie zamierzał poświęcać postaci wystarczająco dużo czasu, by powstało ciekawe studium jednostki. Nawet motywacja Yetiego czy chociażby temperament nie są wyraźnie zaznaczone, więc trudno zrozumieć, dlaczego zachował się tak, jak się zachował.
To jednak nie wszystko. Bo oto jest jeszcze amerykańska lekarka, która jest zakładniczką oddziału. Od czasu do czasu "Monos" zmienia się w opowieść o jej walce o przetrwanie i ratunek. Oczywiście ten wątek spokojnie mógł posłużyć jako fundament całego filmu, ale reżyser korzysta z niego dość wybiórczo, w sposób chaotyczny i niekonsekwentny.
Stylistycznie jest z "Monos" podobnie. Jest wiele miejsce, w których reżyser posługuje się wizualnymi alegoriami, całość zostaje odrealniona, nabiera mocno inscenizowanego charakteru, jakby to były elementy rytuałów. Jednak w innych miejscach stawia na surowy realizm, a zdjęcia mające więcej wspólnego z impresjonizmem i chęcią uchwycenia dynamiki pojedynczych chwil. A kiedy chce nadać całość rozmachu, sięga po zawsze sprawdzające się pocztówkowe panoramy pokazujące piękno i obojętność przyrody w obliczu śmiertelnie niebezpieczny, a jednocześnie małostkowych i nieistotnych gier międzyludzkich.
Takie pomieszanie z poplątaniem udaje się tylko w nielicznych przypadkach. Dzieło Landesa do nich nie należy. Jego film męczył mnie i w żaden sposób nie przekonał do siebie.
Ocena: 4
"Monos" to przede wszystkim połączenie "Władcy much" z "Czasem apokalipsy". Obserwujemy oddział partyzantów złożony z dzieci i nastolatków. Przez większość czasu muszą sami dbać o siebie (i zakładniczkę, którą przydzielono im do opieki). Po samobójczej śmierci dotychczasowego lidera, grupa zaczyna ulegać powolnemu, lecz niepowstrzymanemu rozkładowi. Obserwujemy, jak zmieniają się relacje między postaciami, jak szaleństwo, anarchia i chaos zaczynają zagarniać coraz więcej przestrzeni w oddziale.
Ale dynamika zespołu stanowi tylko część tego, co reżysera interesowało. "Monos" miejscami jest bowiem opowieścią o konkretnych osobach. Najwięcej miejsca poświęcono Rambo, która z roli zaufanej lidera przesuwa się na pozycję outsidera. Ale o jej moralnych dylematach reżyser przypomina sobie w zasadzie tylko wtedy, kiedy potrzebuje zbliżenia na twarz wyrażającą rozpacz i niesmak tym, do czego sprowadzono grupę.
Trochę miejsca Landes poświęca też nowemu liderowi. Yeti ewidentnie kreowany jest na kogoś przypominającego pułkownika Kurtza. Ale i w tym przypadku reżyser nie zamierzał poświęcać postaci wystarczająco dużo czasu, by powstało ciekawe studium jednostki. Nawet motywacja Yetiego czy chociażby temperament nie są wyraźnie zaznaczone, więc trudno zrozumieć, dlaczego zachował się tak, jak się zachował.
To jednak nie wszystko. Bo oto jest jeszcze amerykańska lekarka, która jest zakładniczką oddziału. Od czasu do czasu "Monos" zmienia się w opowieść o jej walce o przetrwanie i ratunek. Oczywiście ten wątek spokojnie mógł posłużyć jako fundament całego filmu, ale reżyser korzysta z niego dość wybiórczo, w sposób chaotyczny i niekonsekwentny.
Stylistycznie jest z "Monos" podobnie. Jest wiele miejsce, w których reżyser posługuje się wizualnymi alegoriami, całość zostaje odrealniona, nabiera mocno inscenizowanego charakteru, jakby to były elementy rytuałów. Jednak w innych miejscach stawia na surowy realizm, a zdjęcia mające więcej wspólnego z impresjonizmem i chęcią uchwycenia dynamiki pojedynczych chwil. A kiedy chce nadać całość rozmachu, sięga po zawsze sprawdzające się pocztówkowe panoramy pokazujące piękno i obojętność przyrody w obliczu śmiertelnie niebezpieczny, a jednocześnie małostkowych i nieistotnych gier międzyludzkich.
Takie pomieszanie z poplątaniem udaje się tylko w nielicznych przypadkach. Dzieło Landesa do nich nie należy. Jego film męczył mnie i w żaden sposób nie przekonał do siebie.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz