Aurora Borealis – Északi fény (2017)
Jestem rozdarty. Z jednej strony spodobała mi się historia, którą opowiada węgierska reżyserka. Niestety nie jestem fantem tego, jak ją opowiada. Wydaje mi się, że "Zorza polarna" jest emocjonalnie filmem niedociśniętym.
Problem stanowi nielinearna narracja. Rozumiem zamysł reżyserki, która podaje bolesną historię w porcjach możliwych do przełknięcia przez jedną z bohaterek. Jednak mnie wybijało to z rytmu i sprawiało, że nie potrafiłem się zaangażować emocjonalnie. Gdy tylko robiło się na jednym poziomie fabularnym ciekawie, to reżyserka przeskakiwała na inny. I nawet jeśli na obu pojawiały się podobne emocje, to jednak dotyczyły innych rzeczy, innego zestawu postaci.
To schizoidalne rozszczepienie uwierało mnie, ponieważ "Zorza polarna" jest tak naprawdę nie jedną a dwiema historiami. Pierwsza to opowieść o młodych dziewczynach żyjących w powojennych realiach w krajach znajdujących się pod sowiecką okupacją. To opowieść o miłości, stracie, gwałcie i jego owocach. Druga opowieść, choć wynika z pierwszej, jest jednak zupełnie inna. To dramat rodzinny o matce i córce oraz tajemnicach, które je ukształtowały, choć tylko jedna z nich zdawała sobie z tego sprawę.
Wydaje mi się, że stopniowe przechodzenie z jednej historii do drugiej pozwoliłoby lepiej zrozumieć bagaż niewypowiedzianych doświadczeń, który sprawił, że bohaterki są takie nie inne. Reżyserka wolała jednak wyjść z końcowych punktów dwóch odcinków składających się na kąt rozwarty i prowadzić je ku czubkowi. W efekcie na wiele istotnych momentów filmu nie ma czasu i są zrobione na odlew, zaś finał sprowadza się do banalnej konstatacji, która bagatelizuje bolesne doświadczenia bohaterek.
"Zorza polarna" na szczęście ładnie wygląda, ma naprawdę nieźle nakręcone zdjęcia. Dobrze poradziła sobie też obsada. To pozwalało mi dostrzec głębię filmu tam, gdzie zamulał ją przyjęty przez autorkę schemat narracyjny.
Ocena: 6
Problem stanowi nielinearna narracja. Rozumiem zamysł reżyserki, która podaje bolesną historię w porcjach możliwych do przełknięcia przez jedną z bohaterek. Jednak mnie wybijało to z rytmu i sprawiało, że nie potrafiłem się zaangażować emocjonalnie. Gdy tylko robiło się na jednym poziomie fabularnym ciekawie, to reżyserka przeskakiwała na inny. I nawet jeśli na obu pojawiały się podobne emocje, to jednak dotyczyły innych rzeczy, innego zestawu postaci.
To schizoidalne rozszczepienie uwierało mnie, ponieważ "Zorza polarna" jest tak naprawdę nie jedną a dwiema historiami. Pierwsza to opowieść o młodych dziewczynach żyjących w powojennych realiach w krajach znajdujących się pod sowiecką okupacją. To opowieść o miłości, stracie, gwałcie i jego owocach. Druga opowieść, choć wynika z pierwszej, jest jednak zupełnie inna. To dramat rodzinny o matce i córce oraz tajemnicach, które je ukształtowały, choć tylko jedna z nich zdawała sobie z tego sprawę.
Wydaje mi się, że stopniowe przechodzenie z jednej historii do drugiej pozwoliłoby lepiej zrozumieć bagaż niewypowiedzianych doświadczeń, który sprawił, że bohaterki są takie nie inne. Reżyserka wolała jednak wyjść z końcowych punktów dwóch odcinków składających się na kąt rozwarty i prowadzić je ku czubkowi. W efekcie na wiele istotnych momentów filmu nie ma czasu i są zrobione na odlew, zaś finał sprowadza się do banalnej konstatacji, która bagatelizuje bolesne doświadczenia bohaterek.
"Zorza polarna" na szczęście ładnie wygląda, ma naprawdę nieźle nakręcone zdjęcia. Dobrze poradziła sobie też obsada. To pozwalało mi dostrzec głębię filmu tam, gdzie zamulał ją przyjęty przez autorkę schemat narracyjny.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz