Ophelia (2018)

Z jakiegoś powodu sięgając po ten film byłem przekonany, że czeka mnie męczarnia, że "Ophelia" to gniot. Ku mojemu niepomiernemu zdumieniu odkryłem jednak, że obraz Claire McCarthy bardzo mi się podoba. Nie jest to oczywiście dzieło tej samej rangi co "Faworyta". Spłaszcza też moralne dylematy, które można odnaleźć w szekspirowskim oryginale. Ale to wciąż porządne kostiumowe filmidło, z fajnie poprowadzoną akcją i sprawnie opowiedziane.



Choć "Ophelia" wychodzi poza ramy "Hamleta" Szekspira, to jednak robi wrażenie, jakby w całości była zgodna z duchem Barda. Z łatwością mógłbym sobie wyobrazić sytuację, w której to, co dodano do historii duńskiego księcia, napisał on sam. Choć w zasadzie nie muszę sobie tego wyobrażać. McCarthy i Semi Chellas budując dodatkowe wątki po prostu pożyczyły pomysły z innych dzieł Szekspira. Najwięcej jest rzecz jasna z "Romea i Julii", ale znawcy twórczości Barda bez problemu rozpoznają dziesiątki inspiracji.


Nie są to jakieś postmodernistycze zabawy formą. Nie ma tu też mowy o artystycznie wydumanych wizjach. Twórczyniom udało się także uniknąć sztywności, która często jest zmorą filmów kostiumowych. To opowieść świeża, żywiołowa, czasami wręcz (głównie za sprawą muzyki Stevena Price'a) czarująca. To wszystko sprawiło, że "Ophelia" skojarzyła mi się głównie z "Zakochanym Szekspirem", jak również "Hamletem" z Melem Gibsonem. Emanuje podobnymi wibracjami, choć nie aż tak intensywnie. Wystarczająco żebym miło wspominał seans "Ophelii".

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)