Vita & Virginia (2018)
Oglądanie filmów takich jak "Vita i Virginia" jest bardzo frustrujące. Zbudowane są one zazwyczaj na kilku pomysłach, z których każdy wystarczyłby do stworzenia fascynującej opowieści. Tymczasem twórcy próbując zrealizować je wszystkie, trwonią wyjściowy materiał, a efekt jest daleki od tego, jakiego należało oczekiwać.
W przypadku "Vity i Virginii" mamy trzy filmy w jednym. Pierwszym jest historia Vity, emocjonalnego i seksualnego drapieżnika, typowego samca alfa, który tak się jednak składa, że jest kobietą. Drugim jest historia Virginii, artystycznej geniuszki, która postrzega świat w specyficzny sposób, co jest błogosławieństwem i przekleństwem. Trzecim jest historia kulisów powstania "Orlanda", słynnej powieści Woolf, która powstała na bazie doświadczeń pisarki z Vitą Sackville-West.
Każdy z tych filmów mógł stanowić artystyczne wydarzenie. Vita to przecież cudowna heroina - kobieta nietuzinkowa, której przyszło żyć w czasach niezbyt przyjaznych dla kobiet w ogóle, a tych, które szukają spełnienia w seksie niezależnie od płci partnera, w szczególności. Niestety w filmie Button nie dane jest jej rozbłysnąć. Reżyserka po prostu nie może pozwolić sobie na nakreślenie bogatego w szczegóły, a przez to jeszcze bardziej fascynującego portretu bohaterki.
Virginia wyjęta jest z zupełnie innego filmu. Reżyserka portretuje Woolf w typowy sposób: jako artystkę opanowaną przez wewnętrzne demony, z którymi ciągle się zmaga, raz wygrywając, innym razem im ulegając. To, że ta postać zwraca na siebie uwagę, jest w dużej mierze zasługą Elizabeth Debicki. Przy całej mojej sympatii do Arterton, to jednak Debicki aktorsko pokazała się z lepszej strony, grając w sposób mniej oczywisty, a mimo to wyrazisty.
Najsłabiej wypada wątek "Orlanda". Odniosłem wrażenie, że reżyserka nie znalazła sposobu na połączenie życia dwóch artystek z dziełem, jakie się na ich bazie zrodziło. Jest to płytkie, statyczne, pozbawione głębi intelektualnej, emocjonalnej i estetycznej. Funkcjonuje raczej jako obowiązkowy przypis niż jako owoc powstały z niezwykłego, niestabilnego związku.
Pozostaje mi więc żyć nadzieją, że przynajmniej Vita Sackville-West doczeka się w przyszłości ciekawszej, równie niekonwencjonalnej co ona sama, biografii.
Ocena: 5
W przypadku "Vity i Virginii" mamy trzy filmy w jednym. Pierwszym jest historia Vity, emocjonalnego i seksualnego drapieżnika, typowego samca alfa, który tak się jednak składa, że jest kobietą. Drugim jest historia Virginii, artystycznej geniuszki, która postrzega świat w specyficzny sposób, co jest błogosławieństwem i przekleństwem. Trzecim jest historia kulisów powstania "Orlanda", słynnej powieści Woolf, która powstała na bazie doświadczeń pisarki z Vitą Sackville-West.
Każdy z tych filmów mógł stanowić artystyczne wydarzenie. Vita to przecież cudowna heroina - kobieta nietuzinkowa, której przyszło żyć w czasach niezbyt przyjaznych dla kobiet w ogóle, a tych, które szukają spełnienia w seksie niezależnie od płci partnera, w szczególności. Niestety w filmie Button nie dane jest jej rozbłysnąć. Reżyserka po prostu nie może pozwolić sobie na nakreślenie bogatego w szczegóły, a przez to jeszcze bardziej fascynującego portretu bohaterki.
Virginia wyjęta jest z zupełnie innego filmu. Reżyserka portretuje Woolf w typowy sposób: jako artystkę opanowaną przez wewnętrzne demony, z którymi ciągle się zmaga, raz wygrywając, innym razem im ulegając. To, że ta postać zwraca na siebie uwagę, jest w dużej mierze zasługą Elizabeth Debicki. Przy całej mojej sympatii do Arterton, to jednak Debicki aktorsko pokazała się z lepszej strony, grając w sposób mniej oczywisty, a mimo to wyrazisty.
Najsłabiej wypada wątek "Orlanda". Odniosłem wrażenie, że reżyserka nie znalazła sposobu na połączenie życia dwóch artystek z dziełem, jakie się na ich bazie zrodziło. Jest to płytkie, statyczne, pozbawione głębi intelektualnej, emocjonalnej i estetycznej. Funkcjonuje raczej jako obowiązkowy przypis niż jako owoc powstały z niezwykłego, niestabilnego związku.
Pozostaje mi więc żyć nadzieją, że przynajmniej Vita Sackville-West doczeka się w przyszłości ciekawszej, równie niekonwencjonalnej co ona sama, biografii.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz