Operation Brothers (2019)
Już pierwsze sceny ostrzegają, że będzie źle. Oto wioska gdzieś w Etiopii. Mieszkańcy w panice przygotowują się do jej opuszczenia przed zbliżającym się oddziałem uzbrojonych rebeliantów. Jedna z kobiet jest zrozpaczona, bo jej synek się zagubił. Nikt nie może go znaleźć. Czas się skończy, trzeba uciekać. Ale jeden z pomagających w ewakuacji - dzielny biały człowiek - postanawia pobiec poszukać chłopaka. I choć znającym teren nie udało się dziecka znaleźć, nasz bohater bez trudu go odnajduje i bez większego problemu ratuje z opresji...
Gdyby "Operacja Braci" była jednym z tych akcyjniaków mających dystans do siebie, nie mrugnąłbym okiem. Jednak twórcy filmu są bardzo poważni. W końcu nie opowiadają jakiejś tam historii. Fabuła inspirowana jest prawdziwym bohaterstwem, a akcja ratowania etiopskich Żydów jest jednym ze sztandarowych dowodów na to, że państwo Izrael dba o wszystkich członków Narodu Wybranego, niezależnie od tego, gdzie ci się znajdują. Ten poważny, heroiczny ton nie współgra ze scenami rodem z "MacGyvera" lub "Drużyny A". Zaś głównego bohatera zmieniają z wierzącego w swoją misję, działającego "na żywioł" agenta w furiata, który działa nierozsądnie, bo tak zarządzili scenarzyści, którym zależało na efektownych scenach.
Oglądając "Operację Bracia" nie miałem wrażenia, że twórcy wiedzą, co robią, więc maskują to generując sztampowe sceny o zbieraniu drużyny, starcie akcji, montażówce, kiedy wszystko się pomyślnie układa, by zakończyć wielkimi finałem, którego rezultat pozornie pozostaje niepewny do ostatniej chwili.
A szkoda, bo historia tego, jak agenci izraelskiego wywiadu prowadzili kurort nad Morzem Czerwonym, jest naprawdę fascynująca. Spokojnie można było zrobić pasjonujący film o tym, jak za dnia bohaterowie męczą się z upierdliwymi niemieckimi turystami, a nocami szmuglują etiopskich Żydów. Tymczasem w filmie większość z tego została skondensowana do jednego wideoklipu, po którym kurort i przykrywkowe zajęcia bohaterów są ledwie dekoracjami.
Lepiej też filmowi przysłużyłoby się, gdyby zamiast opowiadać całościowo o akcji, wybrano jedną akcję i na niej się skupiono. Pierwsza połowa mogłaby zostać poświęcona kurortowi, a druga akcji, którą twórcy wybrali jako finał filmu. Takie rozwiązanie pozwoliłoby nie tylko uporządkować narrację, nadać jej chociażby pozory rozbudowanej formy, ale również bliżej przyjrzeć się głównym postaciom. W wersji, którą obejrzałem, nawet grany przez Chrisa Evansa Ari jest jednowymiarowy. O reszcie można w ogóle zapomnieć. Mam wrażenie, że więcej czasu poświęcona na budowanie scenografii aniżeli na opracowanie bohaterów.
"Operacja Bracia" podobno inspirowana jest prawdziwą historią. Ale po obejrzeniu filmu dochodzę do wniosku, że jedynymi prawdziwymi elementami, na których bazowali twórcy, są informacje o tym, że istnieją takie państwa jak Izrael, Etiopia i Sudan, że jest Morze Czerwone i etiopscy Żydzi, którzy musieli uciekać przed prześladowaniami.
Ocena: 1
Gdyby "Operacja Braci" była jednym z tych akcyjniaków mających dystans do siebie, nie mrugnąłbym okiem. Jednak twórcy filmu są bardzo poważni. W końcu nie opowiadają jakiejś tam historii. Fabuła inspirowana jest prawdziwym bohaterstwem, a akcja ratowania etiopskich Żydów jest jednym ze sztandarowych dowodów na to, że państwo Izrael dba o wszystkich członków Narodu Wybranego, niezależnie od tego, gdzie ci się znajdują. Ten poważny, heroiczny ton nie współgra ze scenami rodem z "MacGyvera" lub "Drużyny A". Zaś głównego bohatera zmieniają z wierzącego w swoją misję, działającego "na żywioł" agenta w furiata, który działa nierozsądnie, bo tak zarządzili scenarzyści, którym zależało na efektownych scenach.
Oglądając "Operację Bracia" nie miałem wrażenia, że twórcy wiedzą, co robią, więc maskują to generując sztampowe sceny o zbieraniu drużyny, starcie akcji, montażówce, kiedy wszystko się pomyślnie układa, by zakończyć wielkimi finałem, którego rezultat pozornie pozostaje niepewny do ostatniej chwili.
A szkoda, bo historia tego, jak agenci izraelskiego wywiadu prowadzili kurort nad Morzem Czerwonym, jest naprawdę fascynująca. Spokojnie można było zrobić pasjonujący film o tym, jak za dnia bohaterowie męczą się z upierdliwymi niemieckimi turystami, a nocami szmuglują etiopskich Żydów. Tymczasem w filmie większość z tego została skondensowana do jednego wideoklipu, po którym kurort i przykrywkowe zajęcia bohaterów są ledwie dekoracjami.
Lepiej też filmowi przysłużyłoby się, gdyby zamiast opowiadać całościowo o akcji, wybrano jedną akcję i na niej się skupiono. Pierwsza połowa mogłaby zostać poświęcona kurortowi, a druga akcji, którą twórcy wybrali jako finał filmu. Takie rozwiązanie pozwoliłoby nie tylko uporządkować narrację, nadać jej chociażby pozory rozbudowanej formy, ale również bliżej przyjrzeć się głównym postaciom. W wersji, którą obejrzałem, nawet grany przez Chrisa Evansa Ari jest jednowymiarowy. O reszcie można w ogóle zapomnieć. Mam wrażenie, że więcej czasu poświęcona na budowanie scenografii aniżeli na opracowanie bohaterów.
"Operacja Bracia" podobno inspirowana jest prawdziwą historią. Ale po obejrzeniu filmu dochodzę do wniosku, że jedynymi prawdziwymi elementami, na których bazowali twórcy, są informacje o tym, że istnieją takie państwa jak Izrael, Etiopia i Sudan, że jest Morze Czerwone i etiopscy Żydzi, którzy musieli uciekać przed prześladowaniami.
Ocena: 1
Komentarze
Prześlij komentarz