The Best of Enemies (2019)
"Najlepsi wrogowie" są sztandarowym przykładem tego, jak trudno jest zrobić ciekawy film o prawdziwych wydarzeniach, które miały wpływ na los całych społeczności. Hollywood kocha sięgać po takie historie: pojednanie wrogów, przełomowe decyzje zmieniające kształt świata. Jednak sam fakt rozpoznania wartości takiej historii to za mało. Trzeba jeszcze umieć ją przekazać w skondensowanej formie dwugodzinnej opowieści. I tu zaczynają się schody.
Najpierw bowiem twórcy stają przed problemem: czy skupić się na osobach, czy raczej na historycznym wydarzeniu. Większość decyduje się na kompromis: trochę o jednym, trochę o drugim. Potem pozostaje im jedynie modlić się, że wybrali odpowiednie proporcje.
Taką strategię obrali też twórcy "Najlepszych wrogów". Niestety w ich przypadku proporcje zostały zdecydowanie źle dobrane. Dość szybko twórcy uznali, że proces ścierania się sprzecznych argumentów jest filmowo nudny. Nie potrafili jednak z tego aspektu opowieści zrezygnować. W efekcie uzyskali samospełniające się proroctwo: sceny zbiorowe, rozmowy o różnych szczegółowych problemach wypadają słabo, są schematyczne i prezentowane są w sposób mechaniczny, a przez to zwyczajnie nudzą. Znaczna ich część wygląda na narracyjną zapchajdziurę. Prowadzi to do tego, że opowieść wielokrotnie zawiesza się, po czym ponownie rusza, kiedy twórcy miłosiernie zwrócą swą uwagę na parę głównych bohaterów.
Niestety protagoniści nie są równo traktowani. Co nie byłoby złe, gdyby rzeczywiście twórcom zależało na skupieniu się na osobistej podróży jednej ze strony. Ale ewidentnie nie o to chodziło. Ann Atwater nie jest pełnoprawną postacią. Owszem, jest efekciarsko prezentowana: Taraji P. Henson gra ją w sposób ekspresyjny, hałaśliwy, zagarniając przestrzeń i tworząc wrażenie, że Ann jest istotną bohaterką, że ma ważną rolę. W rzeczywistości jest zwykłym katalizatorem. Jej obecność ma znaczenie w dokładnie jednej scenie - w szpitalu psychiatrycznym.
C.P. Ellis de facto jest jedynym głównym bohaterem. Ponieważ jednak twórcy nie przyznali się do tego przed sobą i światem, jego wewnętrzna podróż od człowieka, który był sercem KKK, do tego, w którego rękach spoczął los segregacji rasowej w bastionie rasistów, pozostaje niepełna. To zaś prowadzi do tego, że Ellis staje się pozbawioną głębi figurą retoryczną, cieniem archetypicznej postawy, którą kino wielokrotnie wykorzystywało, że tutaj nie zostało nic z żywego, prawdziwego człowieka.
To zaś oznacza, że "Najlepsi wrogowie" są po prostu grzeczną i bardzo sztampową opowiastką. Prawda historyczna jest tu potrzebna nie dla fabuły, lecz jako przyprawy nadające gotowcowi trochę indywidualnego charakteru. Nie mogę zaprzeczyć, że sprawnie zostało to wszystko zrealizowane. Nie jest to jednak film, który w jakikolwiek sposób odcisnął się w mojej pamięci.
Ocena: 5
Najpierw bowiem twórcy stają przed problemem: czy skupić się na osobach, czy raczej na historycznym wydarzeniu. Większość decyduje się na kompromis: trochę o jednym, trochę o drugim. Potem pozostaje im jedynie modlić się, że wybrali odpowiednie proporcje.
Taką strategię obrali też twórcy "Najlepszych wrogów". Niestety w ich przypadku proporcje zostały zdecydowanie źle dobrane. Dość szybko twórcy uznali, że proces ścierania się sprzecznych argumentów jest filmowo nudny. Nie potrafili jednak z tego aspektu opowieści zrezygnować. W efekcie uzyskali samospełniające się proroctwo: sceny zbiorowe, rozmowy o różnych szczegółowych problemach wypadają słabo, są schematyczne i prezentowane są w sposób mechaniczny, a przez to zwyczajnie nudzą. Znaczna ich część wygląda na narracyjną zapchajdziurę. Prowadzi to do tego, że opowieść wielokrotnie zawiesza się, po czym ponownie rusza, kiedy twórcy miłosiernie zwrócą swą uwagę na parę głównych bohaterów.
Niestety protagoniści nie są równo traktowani. Co nie byłoby złe, gdyby rzeczywiście twórcom zależało na skupieniu się na osobistej podróży jednej ze strony. Ale ewidentnie nie o to chodziło. Ann Atwater nie jest pełnoprawną postacią. Owszem, jest efekciarsko prezentowana: Taraji P. Henson gra ją w sposób ekspresyjny, hałaśliwy, zagarniając przestrzeń i tworząc wrażenie, że Ann jest istotną bohaterką, że ma ważną rolę. W rzeczywistości jest zwykłym katalizatorem. Jej obecność ma znaczenie w dokładnie jednej scenie - w szpitalu psychiatrycznym.
C.P. Ellis de facto jest jedynym głównym bohaterem. Ponieważ jednak twórcy nie przyznali się do tego przed sobą i światem, jego wewnętrzna podróż od człowieka, który był sercem KKK, do tego, w którego rękach spoczął los segregacji rasowej w bastionie rasistów, pozostaje niepełna. To zaś prowadzi do tego, że Ellis staje się pozbawioną głębi figurą retoryczną, cieniem archetypicznej postawy, którą kino wielokrotnie wykorzystywało, że tutaj nie zostało nic z żywego, prawdziwego człowieka.
To zaś oznacza, że "Najlepsi wrogowie" są po prostu grzeczną i bardzo sztampową opowiastką. Prawda historyczna jest tu potrzebna nie dla fabuły, lecz jako przyprawy nadające gotowcowi trochę indywidualnego charakteru. Nie mogę zaprzeczyć, że sprawnie zostało to wszystko zrealizowane. Nie jest to jednak film, który w jakikolwiek sposób odcisnął się w mojej pamięci.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz