Seurapeli (2020)
Osiem osób i weekend w chacie na uboczu. To przepis na jeden z dwóch rodzajów filmów: slasher, w który jeden po drugim wszyscy giną lub opowieść o tajemnicach, które wychodzą na jaw zmieniając dynamikę relacji grupowych. Finowie wybrali tę drugą opcję. Nie jestem przekonany, że dobrze zrobili.
"W co ludzie grają" wygląda tak, jakby jego twórcy chcieli zrobić pożywny koktajl filmowy, więc do blendera wrzucili różne składniki. Problem w tym, że składników jest za dużo, a proporcje kompletnie pochrzanione. Zamiast więc pożywnego dania otrzymałem breję, w której mogę odnaleźć ciekawe smaki, ale sama w sobie smaczna nie jest.
W filmie zdecydowanie za dużo się dzieje. Twórcy wprowadzili tyle kombinacji par, że "Beverly Hills, 90210" czy inna tego typu telenowela mogłaby z nich korzystać przez kilka sezonów. Tu zaś skupione zostało to do niespełna dwóch godzin, co czyni z tych wszystkich interakcji rzeczy głupie, jakby ktoś celowo chciał nakręcić parodię. Ale nie, tu wszystko jest na serio. Ba, reżyserka chyba sądziła, że nie robi po prostu kolejnego generycznego filmidła o spotkaniu przyjaciół, które z sielanki zmienia się w serię odkrywania brudów. W filmową materię zostały bowiem wplecione ujęcia, które nie mają żadnego znaczenia dla fabuły, lecz istnieją wyłącznie w celach pogłębienia walorów estetycznych, w domyśle zaś oczywiście artystycznych.
A na tym nie koniec. Twórcy dodali również lekki klimat postapokaliptyczny z aluzjami do tragicznego zdarzenia, o którego zaistnieniu bohaterowie nie mają pojęcia. Jest również wątek rodem z "Emmy", który akurat uważam za świetny pomysł i żałuję, iż nie został uznany przez reżyserkę za wystarczająco dobry, by stanowił bazę całego filmu. Owa smutna Emma, która po latach musi skonfrontować się z efektami swoich kupidynowych działań i stawić czoła motywom, jakie jej przyświecały, to fascynująca postać i po obejrzeniu "W co ludzie grają" zapragnąłem, by taki film powstał. Tu jest to niestety tylko jeden z miliona elementów składających się na chaotyczną, przesadzoną, a zarazem niewystarczająco rozbudowaną fabułę.
Ocena: 5
"W co ludzie grają" wygląda tak, jakby jego twórcy chcieli zrobić pożywny koktajl filmowy, więc do blendera wrzucili różne składniki. Problem w tym, że składników jest za dużo, a proporcje kompletnie pochrzanione. Zamiast więc pożywnego dania otrzymałem breję, w której mogę odnaleźć ciekawe smaki, ale sama w sobie smaczna nie jest.
W filmie zdecydowanie za dużo się dzieje. Twórcy wprowadzili tyle kombinacji par, że "Beverly Hills, 90210" czy inna tego typu telenowela mogłaby z nich korzystać przez kilka sezonów. Tu zaś skupione zostało to do niespełna dwóch godzin, co czyni z tych wszystkich interakcji rzeczy głupie, jakby ktoś celowo chciał nakręcić parodię. Ale nie, tu wszystko jest na serio. Ba, reżyserka chyba sądziła, że nie robi po prostu kolejnego generycznego filmidła o spotkaniu przyjaciół, które z sielanki zmienia się w serię odkrywania brudów. W filmową materię zostały bowiem wplecione ujęcia, które nie mają żadnego znaczenia dla fabuły, lecz istnieją wyłącznie w celach pogłębienia walorów estetycznych, w domyśle zaś oczywiście artystycznych.
A na tym nie koniec. Twórcy dodali również lekki klimat postapokaliptyczny z aluzjami do tragicznego zdarzenia, o którego zaistnieniu bohaterowie nie mają pojęcia. Jest również wątek rodem z "Emmy", który akurat uważam za świetny pomysł i żałuję, iż nie został uznany przez reżyserkę za wystarczająco dobry, by stanowił bazę całego filmu. Owa smutna Emma, która po latach musi skonfrontować się z efektami swoich kupidynowych działań i stawić czoła motywom, jakie jej przyświecały, to fascynująca postać i po obejrzeniu "W co ludzie grają" zapragnąłem, by taki film powstał. Tu jest to niestety tylko jeden z miliona elementów składających się na chaotyczną, przesadzoną, a zarazem niewystarczająco rozbudowaną fabułę.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz