American Son (2019)
Czarnoskóra, roztrzęsiona kobieta na policyjnym posterunku. Deszczowa noc, nikogo nie ma. Jedyną osobą, która może udzielić jej informacji, jest młody policjant. Biały. Odmawia jej jednak powiedzenia czegokolwiek na temat jej syna zasłaniając się procedurami. Każe jej czekać na przybycie odpowiedzialnej za kontakt z cywilami osoby. Po jakimś czasie pojawia się biały mężczyzna, z oznaką przy pasku. Policjant bez chwili wahania przekazuje mu wszystko, co wie. Nie ma tego wiele. Mimo wszystko jest to dużo więcej od tego, co wiedziała kobieta. Po chwili policjant ma się z pyszna, bo mężczyzna okazuje się być ojcem chłopaka, mężem czarnoskórej kobiety...
"Syn Ameryki" jest fascynującym studium ludzkiego zachowania w społeczeństwie, w którym rasizm pozostaje wielkim systemowym problemem. Jednak twórcy filmu nie ograniczają się do wąskiej perspektywy, lecz pokazują problem rasy z wielu różnych punktów widzenia. Widzimy więc, jak kobieta wszędzie dopatrując się przejawów dyskryminacji myli się, błędnie odczytując zachowania białych. Jednocześnie ma absolutną słuszność. Może mylić się w szczegółach, ale jej instynkt miał rację. Jej strach jest całkowicie uzasadniony. Chciałem użyć słowa paranoja, bo miejscami tak się zachowuje. Trudno jednak mówić o paranoi, kiedy pomimo wszystkich błędnych wniosków bohaterka ma słuszność.
Widzimy też jak bardzo białe osoby, które nie myślą o sobie jako o rasistach, ba całkiem słusznie mogłyby się poczuć oburzone takimi oskarżeniami, jednocześnie w sposób zupełnie nieświadomy nimi są. Pozbawieni są bowiem lęku, który towarzyszy osobom o odmiennym kolorze skóry. To sprawa, że w sposób zupełnie niezamierzony stają się rasistami, kiedy deprecjonują doświadczenia i stany emocjonalne czarnoskórych osób odczytując sytuacje przez pryzmat własnych doświadczeń. Swoistym rasizmem jest też to, jak naturalnie traktują niektóre zachowania i postawy (mające więcej wspólnego ze strategiami radzenia sobie w konfrontacji z osobami pełniącymi pewne role społeczne niż rasą). Dla nich nie mają one kontekstu rasowego, jednak te same zachowania w przypadku Afroamerykanów nabierają dodatkowego znaczenia.
W kontekście rasy najciekawiej wypadała jedna z ostatnich rozmów, w której matka konfrontuje się z czarnoskóry oficerem, który oskarża ją o błędy wychowawcze. Zarzuca jej, że uczyła syna poszanowania prawa, wartości człowieka, poczucia własnej wartości. Jego zdaniem powinna go uczyć przetrwania we wrogim środowisku, strachu przed białymi i pokory, która pozwala schować dumę do kieszeni, zamknąć się i przeczekać zagrożenie. Wydało mi się to fascynującym dylematem - czego należy uczyć kolejne pokolenia Afroamerykanów: strachu (który pozwala przetrwać, ale utrzymuje ludzi w uległej pozycji) czy dumy (która łatwiej prowadzi do śmierci, ale też może wywołać zmianę całego systemu).
Jednak "Syn Ameryki" można odczytywać też szerzej. Twórcom udało się uchwycić kilka fascynujących mechanizmów ludzkiego zachowania. Pokazuje, jak nasze przeszłe doświadczenia wykrzywiają percepcję i interpretację obecnych sytuacji. Widzimy, jak zastępcze drobne problemy urastają do rangi lawiny mogącej zniszczyć szczęście tylko dlatego, że ludzie nie potrafią skonfrontować się z tym, co rzeczywiście uwiera im na duszy.
"Syn Ameryki" nie jest filmem. To teatr telewizji. I rozumiem, dlaczego twórcy postanowili pozostać przy scenicznym charakterze opowieści, zamiast próbować go na siłę ufilmowić. Autem są tu bowiem dialogi. Próba ingerencji w nie lub rozwodnienia ich dodatkowymi scenami zniszczyłaby rzecz na poziomie intelektualnym. Jedną rzecz jednak można było zmienić. Scenografię. Te nocne lampki i reszta wystroju wnętrz nie wyglądały na posterunek policyjny, a bardziej na czyjś loft. Przez dłuższą chwilę musiałem mocno się skupiać, by ta scenografia mi nie przeszkadzała. Kiedy jednak wsłuchałem się w dialogi, cała reszta zeszła na dalszy plan.
Ocena: 7
"Syn Ameryki" jest fascynującym studium ludzkiego zachowania w społeczeństwie, w którym rasizm pozostaje wielkim systemowym problemem. Jednak twórcy filmu nie ograniczają się do wąskiej perspektywy, lecz pokazują problem rasy z wielu różnych punktów widzenia. Widzimy więc, jak kobieta wszędzie dopatrując się przejawów dyskryminacji myli się, błędnie odczytując zachowania białych. Jednocześnie ma absolutną słuszność. Może mylić się w szczegółach, ale jej instynkt miał rację. Jej strach jest całkowicie uzasadniony. Chciałem użyć słowa paranoja, bo miejscami tak się zachowuje. Trudno jednak mówić o paranoi, kiedy pomimo wszystkich błędnych wniosków bohaterka ma słuszność.
Widzimy też jak bardzo białe osoby, które nie myślą o sobie jako o rasistach, ba całkiem słusznie mogłyby się poczuć oburzone takimi oskarżeniami, jednocześnie w sposób zupełnie nieświadomy nimi są. Pozbawieni są bowiem lęku, który towarzyszy osobom o odmiennym kolorze skóry. To sprawa, że w sposób zupełnie niezamierzony stają się rasistami, kiedy deprecjonują doświadczenia i stany emocjonalne czarnoskórych osób odczytując sytuacje przez pryzmat własnych doświadczeń. Swoistym rasizmem jest też to, jak naturalnie traktują niektóre zachowania i postawy (mające więcej wspólnego ze strategiami radzenia sobie w konfrontacji z osobami pełniącymi pewne role społeczne niż rasą). Dla nich nie mają one kontekstu rasowego, jednak te same zachowania w przypadku Afroamerykanów nabierają dodatkowego znaczenia.
W kontekście rasy najciekawiej wypadała jedna z ostatnich rozmów, w której matka konfrontuje się z czarnoskóry oficerem, który oskarża ją o błędy wychowawcze. Zarzuca jej, że uczyła syna poszanowania prawa, wartości człowieka, poczucia własnej wartości. Jego zdaniem powinna go uczyć przetrwania we wrogim środowisku, strachu przed białymi i pokory, która pozwala schować dumę do kieszeni, zamknąć się i przeczekać zagrożenie. Wydało mi się to fascynującym dylematem - czego należy uczyć kolejne pokolenia Afroamerykanów: strachu (który pozwala przetrwać, ale utrzymuje ludzi w uległej pozycji) czy dumy (która łatwiej prowadzi do śmierci, ale też może wywołać zmianę całego systemu).
Jednak "Syn Ameryki" można odczytywać też szerzej. Twórcom udało się uchwycić kilka fascynujących mechanizmów ludzkiego zachowania. Pokazuje, jak nasze przeszłe doświadczenia wykrzywiają percepcję i interpretację obecnych sytuacji. Widzimy, jak zastępcze drobne problemy urastają do rangi lawiny mogącej zniszczyć szczęście tylko dlatego, że ludzie nie potrafią skonfrontować się z tym, co rzeczywiście uwiera im na duszy.
"Syn Ameryki" nie jest filmem. To teatr telewizji. I rozumiem, dlaczego twórcy postanowili pozostać przy scenicznym charakterze opowieści, zamiast próbować go na siłę ufilmowić. Autem są tu bowiem dialogi. Próba ingerencji w nie lub rozwodnienia ich dodatkowymi scenami zniszczyłaby rzecz na poziomie intelektualnym. Jedną rzecz jednak można było zmienić. Scenografię. Te nocne lampki i reszta wystroju wnętrz nie wyglądały na posterunek policyjny, a bardziej na czyjś loft. Przez dłuższą chwilę musiałem mocno się skupiać, by ta scenografia mi nie przeszkadzała. Kiedy jednak wsłuchałem się w dialogi, cała reszta zeszła na dalszy plan.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz