Earthquake Bird (2019)
Opowieść o tym, że nawet ucieczka na drugi koniec świata nie uratuje nas przed poczuciem winy. Lucy Fly to dziwadło. Jest jedną z nielicznych białych, niezamężnych kobiet mieszkających na stałe i pracujących w Japonii. Jej życie prywatne praktycznie nie istnieje. Ma paru trzymanych na odległość znajomych i nikogo, kto byłby drogi jej sercu. Sytuacja zmienia się, kiedy poznaje bratnią duszę, przystojnego fotografa Teijiego, który zdaje się również odstawać od przyjętej normy. Kobieta nieświadomie rozpoznaje w nim osobę, która tak jak ona naznaczona jest przez śmierć. On nosi jednak inne piętno kostuchy...
Choć Wash Westmoreland wraz ze swoim partnerem Richardem Glatzerem nigdy nie nakręcił niczego wybitnego (i tylko jeden naprawdę dobry film "Quinceañera"), to jednak zawsze chętnie sięgam po jego maintreamowe produkcje. Nigdy nie schodziły bowiem poniżej solidnego poziomu. Niestety o "Ptaku, który zwiastował trzęsienie ziemi" (swoją drogą beznadziejny tytuł, ponieważ mowa o ptaku, który śpiewa jedynie PO trzęsieniu ziemi, a nie PRZED) nie mogę tego powiedzieć. Być może gorszy poziom wynika z faktu, że jest to pierwszy w pełni samodzielny film Westmorelanda (nad "Colette" jeszcze przed swoją śmiercią Glatzer pracował). Niemniej jednak ze zdumieniem przecierałem oczy patrząc, z jaką niezdarnością prowadzona jest narracja.
Nominalnie film ma być intymnym spojrzeniem w głąb torturowanej poczuciem winy duszy. Sprawia on, że granica pomiędzy rzeczywistością a wymysłami wyobraźni zaciera się. Główna bohaterka od czasu do czasu jest świadkiem zdarzeń, które nie miały miejsca. Id w jej przypadku często jest nieposkromione i mroczne pragnienia zyskują kształt i całkiem sporą namiastkę realności. Niestety reżyser nie potrafi nad tym galimatiasem zapanować. Jego narracyjna piramida jest koślawa. Poszczególne warstwy rozrastają się niezależnie od siebie tworząc emocjonalną i intelektualną breję. Najgorzej wypada na tym wątek przesłuchania. W tak konstruowanym filmie wydaje się zupełnie pozbawiony znaczenia. Ten sam efekt można byłoby osiągnąć prowadząc linearną opowieść (którą zresztą przez większość czasu film jest).
Westmoreland nie potrafił zbudować klimatu osaczenia i egzystencjalnego bólu. Cierpiętnicza twarz Vikander nie jest wrotami do duszy bohaterki. Postać grana przez Riley Keough jest za mało wyrazista jak na katalizator, którym się okazuje. Nie do końca pasował mi też Naoki Kobayashi jako Teiji.
Było mi smutno po obejrzeniu filmu, ale nie ze względu na historię, która była mi obojętna, lecz przez wzgląd na reżysera. Chcę wierzyć, że ten film to potknięcie i jeśli jeszcze kiedyś Westmoreland stanie za kamerą, to nakręci coś bardziej typowego dla swojej twórczości.
Ocena: 2
Choć Wash Westmoreland wraz ze swoim partnerem Richardem Glatzerem nigdy nie nakręcił niczego wybitnego (i tylko jeden naprawdę dobry film "Quinceañera"), to jednak zawsze chętnie sięgam po jego maintreamowe produkcje. Nigdy nie schodziły bowiem poniżej solidnego poziomu. Niestety o "Ptaku, który zwiastował trzęsienie ziemi" (swoją drogą beznadziejny tytuł, ponieważ mowa o ptaku, który śpiewa jedynie PO trzęsieniu ziemi, a nie PRZED) nie mogę tego powiedzieć. Być może gorszy poziom wynika z faktu, że jest to pierwszy w pełni samodzielny film Westmorelanda (nad "Colette" jeszcze przed swoją śmiercią Glatzer pracował). Niemniej jednak ze zdumieniem przecierałem oczy patrząc, z jaką niezdarnością prowadzona jest narracja.
Nominalnie film ma być intymnym spojrzeniem w głąb torturowanej poczuciem winy duszy. Sprawia on, że granica pomiędzy rzeczywistością a wymysłami wyobraźni zaciera się. Główna bohaterka od czasu do czasu jest świadkiem zdarzeń, które nie miały miejsca. Id w jej przypadku często jest nieposkromione i mroczne pragnienia zyskują kształt i całkiem sporą namiastkę realności. Niestety reżyser nie potrafi nad tym galimatiasem zapanować. Jego narracyjna piramida jest koślawa. Poszczególne warstwy rozrastają się niezależnie od siebie tworząc emocjonalną i intelektualną breję. Najgorzej wypada na tym wątek przesłuchania. W tak konstruowanym filmie wydaje się zupełnie pozbawiony znaczenia. Ten sam efekt można byłoby osiągnąć prowadząc linearną opowieść (którą zresztą przez większość czasu film jest).
Westmoreland nie potrafił zbudować klimatu osaczenia i egzystencjalnego bólu. Cierpiętnicza twarz Vikander nie jest wrotami do duszy bohaterki. Postać grana przez Riley Keough jest za mało wyrazista jak na katalizator, którym się okazuje. Nie do końca pasował mi też Naoki Kobayashi jako Teiji.
Było mi smutno po obejrzeniu filmu, ale nie ze względu na historię, która była mi obojętna, lecz przez wzgląd na reżysera. Chcę wierzyć, że ten film to potknięcie i jeśli jeszcze kiedyś Westmoreland stanie za kamerą, to nakręci coś bardziej typowego dla swojej twórczości.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz