Il traditore (2019)
Gdybym nie wiedział, kto wyreżyserował "Zdrajcę", to nigdy w życiu nie postawiłbym na Marco Bellocchio. Film bardziej skojarzył mi się z twórczością Paolo Sorrentino. Sporo wspólnego "Zdrajca" ma zwłaszcza z "Boskim" i to nie tylko tematycznie, ale też formalnie.
Doceniam, że Bellocchio chciał trochę inaczej opowiedzieć o słynnej Cosa Nostra. Odnoszę jednak wrażenie, że nie bardzo wiedział, jak chciał o niej opowiedzieć, więc przeciągał film w nieskończoność, by co 20 minut wypróbowywać inne chwyty. Na początku mamy więc podpisywanie pojawiających się postaci i fajny pomysł z licznikiem zabitych. Później mamy próbki scenek onirycznych i zwierzęcych metafor. W pewnym momencie włączają się retrospekcje. Jest też komediowo-operowe potraktowanie wątku procesu sądowego.
Żaden z tych zabiegów nie zostaje na dłużej. Bellocchio ciągle goni za czymś nowym, przez co "Zdrajca" zmienia się w filmową pstrokaciznę. Czasami taki bigos okazuje się fajną rzeczą. Tu jednak tak nie jest. Za tymi wszystkimi zabiegami formalnymi nie kryje się bowiem głębsza myśl. A to mnie naprawdę rozczarowało. Spodziewałem się, że kreśląc rozpisany na dwie dekady portret Tommaso Buscetty reżyser spróbuje się wgryźć w postać, pokazać motywy jego zdrady i to, jakie piętno to odciskało na nim. Ale w filmie Bellocchio jest on tylko pozerem. Jeśli ma jakąś głębię, to jest to zasługa grającego Buscettę Pierfrancesco Favino a nie reżysera.
W efekcie "Zdrajca" jest kolorowym neonem, który kusi zapowiedzią czegoś niezwykłego, a okazuje się, że wisi na szarym budynku bez większego znaczenia.
Ocena: 5
Doceniam, że Bellocchio chciał trochę inaczej opowiedzieć o słynnej Cosa Nostra. Odnoszę jednak wrażenie, że nie bardzo wiedział, jak chciał o niej opowiedzieć, więc przeciągał film w nieskończoność, by co 20 minut wypróbowywać inne chwyty. Na początku mamy więc podpisywanie pojawiających się postaci i fajny pomysł z licznikiem zabitych. Później mamy próbki scenek onirycznych i zwierzęcych metafor. W pewnym momencie włączają się retrospekcje. Jest też komediowo-operowe potraktowanie wątku procesu sądowego.
Żaden z tych zabiegów nie zostaje na dłużej. Bellocchio ciągle goni za czymś nowym, przez co "Zdrajca" zmienia się w filmową pstrokaciznę. Czasami taki bigos okazuje się fajną rzeczą. Tu jednak tak nie jest. Za tymi wszystkimi zabiegami formalnymi nie kryje się bowiem głębsza myśl. A to mnie naprawdę rozczarowało. Spodziewałem się, że kreśląc rozpisany na dwie dekady portret Tommaso Buscetty reżyser spróbuje się wgryźć w postać, pokazać motywy jego zdrady i to, jakie piętno to odciskało na nim. Ale w filmie Bellocchio jest on tylko pozerem. Jeśli ma jakąś głębię, to jest to zasługa grającego Buscettę Pierfrancesco Favino a nie reżysera.
W efekcie "Zdrajca" jest kolorowym neonem, który kusi zapowiedzią czegoś niezwykłego, a okazuje się, że wisi na szarym budynku bez większego znaczenia.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz