M/M (2018)
"M/M" nie jest filmem fabularnym. Obrazy, sceny przypominające te, które w zwykłych fabułach możemy oglądać, tu stanowią odzwierciedlenie idei, myśli, uczuć, doświadczeń. Próba dosłownego ich interpretowania zakończy się jedynie bólem głowy i poczuciem kompletnego zagubienia i niezrozumienia, o co w tym wszystkim chodzi.
Jeśli jednak przyjmiemy, że w filmie nie ma "normalnych" bohaterów, wtedy całość zacznie mieć swój specyficzny sens. Nie jest przypadkowe, że dwójka najważniejszych postaci ma tak samo na imię, tle że jeden nosi niemiecką wersję (Matthias), a drugi kanadyjską (Matthew). Jeśli uznamy, że akcja rozgrywa się we wnętrzu bohatera, to obaj panowie M są dysocjacyjnymi osobowościami, z których każda chce być tą dominującą.
Matthew chce przejąć miejsce Matthiasa, czując pociąg seksualny i przemoc zarazem. Musi zabić, musi wchłonąć, aby stać się nim, aby w pełni go ogarnąć. Matthias uczestniczy w tym tańcu śmierci, nie do końca "z własnej woli". Obaj zdają się odgrywać przypisane im role, są ograniczeni w zakresie swoich zachowań i nie mogą wyjść poza ramy tego, kim są.
Ponieważ "M/M" jest raczej impresją niż fabułą, powyższa interpretacja jest jedną z wielu, które są możliwe. Można również spojrzeć na to jak na proces rozwoju psychicznego, gdzie jedna forma JA zastępuje wcześniejszą. Stare JA jest niczym zrzucona skóra węża - martwym posągiem, odbiciem tego, kim człowiek był zanim się zmienił.
Oczywiście "M/M" można też uznać za metaforę procesu twórczego i relacji artysty do obiektu swojego dzieła.
Ta wieloznaczność jest największą siłą "M/M", dlatego nie jestem do końca usatysfakcjonowany formą filmu. Uważam, że jest zbyt grzeczna, za bardzo klasyczna. Skoro już reżyser postanowił zamieszać widzom w głowie, to powinien zrzucić pęta logiki i oddać się wolności ekspresji w całej chwale jej irracjonalności.
Ocena: 5
Jeśli jednak przyjmiemy, że w filmie nie ma "normalnych" bohaterów, wtedy całość zacznie mieć swój specyficzny sens. Nie jest przypadkowe, że dwójka najważniejszych postaci ma tak samo na imię, tle że jeden nosi niemiecką wersję (Matthias), a drugi kanadyjską (Matthew). Jeśli uznamy, że akcja rozgrywa się we wnętrzu bohatera, to obaj panowie M są dysocjacyjnymi osobowościami, z których każda chce być tą dominującą.
Matthew chce przejąć miejsce Matthiasa, czując pociąg seksualny i przemoc zarazem. Musi zabić, musi wchłonąć, aby stać się nim, aby w pełni go ogarnąć. Matthias uczestniczy w tym tańcu śmierci, nie do końca "z własnej woli". Obaj zdają się odgrywać przypisane im role, są ograniczeni w zakresie swoich zachowań i nie mogą wyjść poza ramy tego, kim są.
Ponieważ "M/M" jest raczej impresją niż fabułą, powyższa interpretacja jest jedną z wielu, które są możliwe. Można również spojrzeć na to jak na proces rozwoju psychicznego, gdzie jedna forma JA zastępuje wcześniejszą. Stare JA jest niczym zrzucona skóra węża - martwym posągiem, odbiciem tego, kim człowiek był zanim się zmienił.
Oczywiście "M/M" można też uznać za metaforę procesu twórczego i relacji artysty do obiektu swojego dzieła.
Ta wieloznaczność jest największą siłą "M/M", dlatego nie jestem do końca usatysfakcjonowany formą filmu. Uważam, że jest zbyt grzeczna, za bardzo klasyczna. Skoro już reżyser postanowił zamieszać widzom w głowie, to powinien zrzucić pęta logiki i oddać się wolności ekspresji w całej chwale jej irracjonalności.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz