Tenet (2020)

SPOILER

Christopher Nolan powinien na kilka lat rzucić kino i zająć się czymś kompletnie innym, na przykład szydełkowaniem. Jeśli bowiem "Tenet" coś pokazuje, to wyłącznie to, że jako reżyser Nolan się najzwyczajniej w świecie wypalił. Przynajmniej jeśli chodzi o pomysły, bo realizacyjnie nic mu z umiejętności nie ubyło. Jednak fabularnie "Tenet" to rzecz wtórna i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Jest to bowiem podobny heist movie do "Incepcji", tyle że tym razem reżyser postanowił dodać więcej pojęć z zakresu fizyki, których przeciętny widz nie zrozumie. Ale nawet w tym nie jest oryginalny. W ostatnim czasie miałem okazję obejrzeć kilka filmów, które inspirowane są dziwnymi zjawiskami fizycznymi, głównie z zakresu fizyki kwantowej ("Niebieski pył", "Clara"). Pomysły Nolana są równie bełkotliwe w tym zakresie. Jakby sądził, że wystarczy rzucić kilka niezrozumiałych pojęć, by film nagle stał się bardziej skomplikowany.



"Incepcja" była jednak wciągającą baśnią i efekciarskim widowiskiem. O "Tenet" nie mogę tego powiedzieć. Sekwencje, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, mogę zliczyć na palcach jednej ręki. Są za to bardzo długie partie filmu, które po prostu były nudne. Nolan w teorii opowiada o skomplikowanej intrydze, a w rzeczywistości poza paplaniną o inwersji czasu oferuje przeraźliwie linearną i do tego szokująco wręcz statyczną opowieść, w której planowania jest niewiele, a jednak przez większość czasu bohaterowie zamiast coś robić, gadają.

Jednak największym problemem "Tenet" jest jego emocjonalna pustka, która sprawia, że dwa filary filmu - relacja Protagonisty z Neilem oraz relacja Protagonisty z Kat - kruszeją na oczach widza. Ta pierwsza relacja była trudniejsza do opowiedzenia, bo jest to historia inwersji przyjaźni. Niestety dopiero w ostatnich minutach filmu można się zorientować, że bohaterów łączy coś więcej niż tylko zbieżność celów. Wszystko, co fajne w postaci Neila, nie jest zasługą Nolana, lecz świetnie grającego go Roberta Pattinsona.

O relacji Protagonista-Kat nie mogę powiedzieć nic dobrego. Dla mnie wątek tek czyni z "Tenet" jakąś rasistowską farsę. Oto czarnoskóry bohater dla ratowania białej kobiety jest skłonny pozwolić na zniszczenie świata. Płeć nie ma tu znaczenia, bo kobietę o innym kolorze skóry likwiduje bez mrugnięcia okiem. Nolan nie potrafił tchnąć życia w tę relację, więc od połowy "Tenet" wygląda idiotycznie. Cała akcja z ratowaniem Kat, z przekazaniem ostatniego elementu - to po prostu emocjonalnie nie ma żadnego, nawet naciąganego uzasadnienia.

Wątek męża Kat zresztą też się kupy nie trzyma. Jego śmierć ma rzekomo doprowadzić do apokalipsy, ale dopiero po tym, jak skompletuje wszystkie elementy. Nikt nie wpadł jednak na pomysł, by zlecić jego zabicie zanim tego dokona. Ostatnia scena pokazuje, że pomysłowi goście mogą takie zlecenie przesłać w przeszłość.

"Tenet" to bredzenie znudzonego gościa, który chciałby kręcić efekciarskie sceny, ale wie, że musi im towarzyszyć jakaś fabuła, więc na poczekaniu wymyśla nieprawdopodobną historię, okrasza ją fizycznymi pojęcia, których jedynym zadaniem jest uzasadnianie i usprawiedliwianie nielogiczności i niekonsekwencji (cudowne słowo-wytrych: "paradoks" jest nawet w filmie wypowiedziane). Na mnie to jednak nie działa. Jest jednak jedna opcja, która mogłaby w moich oczach obronić "Tenet". Jest nią uznanie, że całej historii nie ma, że bohater połknął truciznę i umarł, a to, co widzimy jest niczym więcej, jak powidokami umierającego umysłu. Oczywiście ta interpretacja ma jedną wadę - moment inwersji w Operze. Dlatego też nie biorę jej pod uwagę przy wystawianiu oceny.

Ocena: 2

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)