The Boys in the Band (2020)
Wiara w to, że tekst sam się obroni, jest złudna. Szczególnie w kinie. Filmy rządzą się przedziwnymi prawami i nawet najlepiej napisana opowieść może wypaść na ekranie sztucznie, głupio, nudno, jeśli tylko nie zostanie właściwie pokazana. Z taką sytuacją mamy do czynienia tutaj.
Dla Joe Mantello "Chłopcy z paczki" są dopiero drugą pełnometrażową fabułą. Poprzednią nakręcił 23 lata temu. W przerwie pracował w teatrze, na Broadwayu. I to niestety widać. Tekst Marta Crowleya, który przygotowany był dla sceny, Mantello nie potrafił przerobić na rzecz odpowiednią dla kina. Wszystkie wypowiedzi bohaterów są więc przerysowane i sztuczne. A przecież zamaskowanie scenicznego rodowodu nie powinno być trudne biorąc pod uwagę, z jakiego rodzaju bohaterami mamy do czynienia. Szczerze mówiąc można było w ogóle nie maskować, lecz w pełni to wykorzystać. Potrzeba jednak było wyjątkowego podejścia do filmowania (czegoś z ikrą, jak w niedawnej "Emmie."), a tego na próżno szukać w "Chłopcach z paczki".
Film nie wygląda więc na coś, co opowiada o latach 60., lecz na rzecz, która stamtąd pochodzi. "Chłopcy z paczki" są przynudzającą ramotą. Do tego z fatalnie zarysowanymi portretami psychologicznymi. Szczególnie słabo wypada Michael, którego zachowanie w tej wersji jest nieczytelne. Pojawienie się Alana zaś nie ma wyraźnego wpływu na zmianę atmosfery. Niektóre dogryzania sobie, patrzenie na innych z góry nie ma żadnego sensu, poza rzecz jasna inspirowaniem kolejnych pustych dialogów.
Aktorzy dwoją się i troją, ale większość z nich zmuszona jest do grania w oderwaniu od reszty. Reżyser nie kontroluje bowiem tego, na ile teatralna a na ile filmowa ma być jego adaptacja. W efekcie pojedyncze sceny (głównie z drugiej części, kiedy bohaterowie wspominają zdarzenia z przeszłości) robią wrażenia, ale całość w ogóle się nie broni.
Kiedy na końcu zobaczyłem, że jednym z producentów jest Ryan Murphy, nie byłem zaskoczony. "Chłopcy z paczki" mają wszystkie wady nielicznych seriali Murphy'ego, które ostatnio widziałem.
Ocena: 5
Dla Joe Mantello "Chłopcy z paczki" są dopiero drugą pełnometrażową fabułą. Poprzednią nakręcił 23 lata temu. W przerwie pracował w teatrze, na Broadwayu. I to niestety widać. Tekst Marta Crowleya, który przygotowany był dla sceny, Mantello nie potrafił przerobić na rzecz odpowiednią dla kina. Wszystkie wypowiedzi bohaterów są więc przerysowane i sztuczne. A przecież zamaskowanie scenicznego rodowodu nie powinno być trudne biorąc pod uwagę, z jakiego rodzaju bohaterami mamy do czynienia. Szczerze mówiąc można było w ogóle nie maskować, lecz w pełni to wykorzystać. Potrzeba jednak było wyjątkowego podejścia do filmowania (czegoś z ikrą, jak w niedawnej "Emmie."), a tego na próżno szukać w "Chłopcach z paczki".
Film nie wygląda więc na coś, co opowiada o latach 60., lecz na rzecz, która stamtąd pochodzi. "Chłopcy z paczki" są przynudzającą ramotą. Do tego z fatalnie zarysowanymi portretami psychologicznymi. Szczególnie słabo wypada Michael, którego zachowanie w tej wersji jest nieczytelne. Pojawienie się Alana zaś nie ma wyraźnego wpływu na zmianę atmosfery. Niektóre dogryzania sobie, patrzenie na innych z góry nie ma żadnego sensu, poza rzecz jasna inspirowaniem kolejnych pustych dialogów.
Aktorzy dwoją się i troją, ale większość z nich zmuszona jest do grania w oderwaniu od reszty. Reżyser nie kontroluje bowiem tego, na ile teatralna a na ile filmowa ma być jego adaptacja. W efekcie pojedyncze sceny (głównie z drugiej części, kiedy bohaterowie wspominają zdarzenia z przeszłości) robią wrażenia, ale całość w ogóle się nie broni.
Kiedy na końcu zobaczyłem, że jednym z producentów jest Ryan Murphy, nie byłem zaskoczony. "Chłopcy z paczki" mają wszystkie wady nielicznych seriali Murphy'ego, które ostatnio widziałem.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz