True History of the Kelly Gang (2019)
Zastanawiam się, czy to już jest ten czas, kiedy powinienem postawić krzyżyk i zapomnieć o Justinie Kurzelu. Po "Snowtown" naprawdę myślałem, że oto nadchodzi nowy reżyser, na którego filmy będę wyczekiwał z wypiekami na twarzy. Niestety nic, co później zrobił, nie spełniło moich pokładanych w nim nadziei.
Szczególnie bolesnym doświadczeniem był "Makbet" - przestylizowane monstrum o estetycznie dopieszczonych ujęciach, które niczemu nie służyły i męczących dialogach tak bardzo napuszonych, jakby to było nabrzmiałe od gazów truchło. Wtedy mogłem myśleć, że jest to wyjątek, że po skromnym "Snowtown" Kurzel chciał zrobić coś innego. Na nieszczęście teraz dochodzę do wniosku, że w "Makbecie" reżyser odkrył swoje prawdziwe artystyczne oblicze, ponieważ "Prawdziwa historia gangu Kelly'ego" jest formalnie powtórką z tamtej wątpliwej rozrywki.
Reżyser katował więc mnie niekończącymi się obrazami zalesionych plenerów. Odnosiłem wręcz wrażenie, że Kurzel uważa każdy kwadrans filmu za stracony, jeśli nie pojawi się w nim chociaż jedna scena pełna wysokich drzew. Jako że nie jestem dendrofilem po pewnym czasie miałem tego serdecznie dosyć.
Równie męczące są niekończące się bełkotliwe dialogi, które są wielce sceniczne, deklamowane z wnerwiającą mnie estymą dla każdego słowa. Nuda, nuda, nuda.
A przecież jest w tym filmie sporo szalonych pomysłów, które przy nieco innej formie opowieści z całą pewnością przypadłyby mi do gustu. Australia jest tu czymś na kształt domu wariatów i domu uciech cielesnych w jednym. Pomysł ubierania banitów w suknie uważam za świetny. Wiele z zachowań zarówno Anglików jak i skazańców jest mocno odjechanych. I nieustannie żałowałem, że tonie to wszystko w nieznośnie nabzdyczonej poetyce. Zamiast fascynującej, jedynej w swoim rodzaju reinterpretacji mitu Kelly'ego, otrzymałem męczące i bełkotliwe dzieło o sporych aspiracjach i nieszczególnie wysokiej wartości.
Ocena: 4
Szczególnie bolesnym doświadczeniem był "Makbet" - przestylizowane monstrum o estetycznie dopieszczonych ujęciach, które niczemu nie służyły i męczących dialogach tak bardzo napuszonych, jakby to było nabrzmiałe od gazów truchło. Wtedy mogłem myśleć, że jest to wyjątek, że po skromnym "Snowtown" Kurzel chciał zrobić coś innego. Na nieszczęście teraz dochodzę do wniosku, że w "Makbecie" reżyser odkrył swoje prawdziwe artystyczne oblicze, ponieważ "Prawdziwa historia gangu Kelly'ego" jest formalnie powtórką z tamtej wątpliwej rozrywki.
Reżyser katował więc mnie niekończącymi się obrazami zalesionych plenerów. Odnosiłem wręcz wrażenie, że Kurzel uważa każdy kwadrans filmu za stracony, jeśli nie pojawi się w nim chociaż jedna scena pełna wysokich drzew. Jako że nie jestem dendrofilem po pewnym czasie miałem tego serdecznie dosyć.
Równie męczące są niekończące się bełkotliwe dialogi, które są wielce sceniczne, deklamowane z wnerwiającą mnie estymą dla każdego słowa. Nuda, nuda, nuda.
A przecież jest w tym filmie sporo szalonych pomysłów, które przy nieco innej formie opowieści z całą pewnością przypadłyby mi do gustu. Australia jest tu czymś na kształt domu wariatów i domu uciech cielesnych w jednym. Pomysł ubierania banitów w suknie uważam za świetny. Wiele z zachowań zarówno Anglików jak i skazańców jest mocno odjechanych. I nieustannie żałowałem, że tonie to wszystko w nieznośnie nabzdyczonej poetyce. Zamiast fascynującej, jedynej w swoim rodzaju reinterpretacji mitu Kelly'ego, otrzymałem męczące i bełkotliwe dzieło o sporych aspiracjach i nieszczególnie wysokiej wartości.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz