The Rhythm Section (2020)
Ambicje są dla filmowców tym, czym miny dla saperów. Trzeba umieć się z nimi obchodzić, bo inaczej eksplodują w rękach niszcząc wszystko wokół.
Z nieudolnym saperem filmowym mamy właśnie do czynienia w przypadku "Sekcji rytmicznej". Jest jasne jak słońce, że twórcy chcieli stworzyć opowieść na miarę "Bourne'a". Postawili więc na spory realizm. Jest ponuro. Bohaterka po pas tapla się w egzystencjalnym szambie prześladowana przez poczucie winy. Kiedy dostaje okazję do zemsty wcale nie zmienia się w superczłowieka. Popełnia błędy, brakuje jej bezwzględności, a kiedy rusza do akcji działa chaotycznie i bez przekonania.
I wszystko byłoby spoko, gdyby nie jeden poważny mankament. Jest nim sama fabuła, która jest absolutnie idiotyczna. Dziennikarz, który spośród wszystkich rodzin ofiar kontaktuje się akurat z bohaterką będącą ćpunką i dziwką, to już jest lekkie przegięcie. Potem jednak bohaterka jakimś cudem znajduje agenta MI6, który był źródłem informacji dziennikarza. Ten agent zamiast ją zlikwidować na miejscu przygarnia ją i staje się jej mentorem! A potem, akurat wtedy, kiedy tego bohaterka potrzebuje, pojawiają dokładnie te informacje, jakie są jej niezbędne do ciągnięcia historii.
Tej fabule jest bliżej do kina akcji typu "John Wick" niż do filmów brutalnych i realistycznych. Forma i scenariusz idą więc na wojnę totalną, w której ofiarami są widzowie. Ten film miejscami nie daje się oglądać, tak głupio wypada. Inne sceny (szczególnie pościgi) pokazują, że tkwił w tym projekcie realny potencjał. Niestety zamiast świetnego kina powstał fabularny śmieć.
Ocena: 3
Z nieudolnym saperem filmowym mamy właśnie do czynienia w przypadku "Sekcji rytmicznej". Jest jasne jak słońce, że twórcy chcieli stworzyć opowieść na miarę "Bourne'a". Postawili więc na spory realizm. Jest ponuro. Bohaterka po pas tapla się w egzystencjalnym szambie prześladowana przez poczucie winy. Kiedy dostaje okazję do zemsty wcale nie zmienia się w superczłowieka. Popełnia błędy, brakuje jej bezwzględności, a kiedy rusza do akcji działa chaotycznie i bez przekonania.
I wszystko byłoby spoko, gdyby nie jeden poważny mankament. Jest nim sama fabuła, która jest absolutnie idiotyczna. Dziennikarz, który spośród wszystkich rodzin ofiar kontaktuje się akurat z bohaterką będącą ćpunką i dziwką, to już jest lekkie przegięcie. Potem jednak bohaterka jakimś cudem znajduje agenta MI6, który był źródłem informacji dziennikarza. Ten agent zamiast ją zlikwidować na miejscu przygarnia ją i staje się jej mentorem! A potem, akurat wtedy, kiedy tego bohaterka potrzebuje, pojawiają dokładnie te informacje, jakie są jej niezbędne do ciągnięcia historii.
Tej fabule jest bliżej do kina akcji typu "John Wick" niż do filmów brutalnych i realistycznych. Forma i scenariusz idą więc na wojnę totalną, w której ofiarami są widzowie. Ten film miejscami nie daje się oglądać, tak głupio wypada. Inne sceny (szczególnie pościgi) pokazują, że tkwił w tym projekcie realny potencjał. Niestety zamiast świetnego kina powstał fabularny śmieć.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz