Der Fall Collini (2019)
Ktokolwiek odpowiedzialny jest za połączenie pojęć "prawo" i "sprawiedliwość" więzami sugerującymi ich tożsamość/wymienność, ma mój absolutny podziw. Udało się bowiem tej osobie osiągnąć coś niebywałego. Prawo i sprawiedliwość są używane zamiennie, choć CAŁA historia ludzkości przeczy temu powiązaniu. Istota prawa jest kompletnie odmienna od sprawiedliwości. Bardzo często można więc spotkać się z przepisami, które są ewidentnie sprzeczne z poczuciem sprawiedliwości. A mimo to za każdym razem, kiedy ta prawda zostaje obnażona, są ludzie, których to zaskakuje i szokuje.
I o tym właśnie jest "Sprawa Colliniego". Fabularnie film ten jest banalnie prosty. Oto naiwny prawnik daje się łatwo wplątać w sprawę, która mocno go przerasta. Po drugiej stronie zasiada szanowany sądowy weteran, cynik i pragmatyk. Bohater początkowo daje się wodzić za nos, kusić łatwą karierą, co ułatwia sam oskarżony, którego ma bronić, a który uparcie milczy i odmawia współpracy. Problem ze świeżo upieczonymi prawnikami filmowymi jest jednak taki, że nie stracili oni jeszcze owego przekonania, że prawo i sprawiedliwość są tożsame. Kiedy więc pojawia się drobna oznaka, że może jednak bohater ma szansę sprawdzić się jako adwokat i wywalczyć sprawiedliwy wyrok, zamiast postąpić tak, jak to nakazuje rozsądek, rozpoczyna pościg za ulotnym królikiem i tak trafia do nory, a z niej do nowego świata, w którym obłuda, fałsz i źle pojęty pragmatyzm wyznaczają to, czym jest prawo.
Choć fabularnie "Sprawa Colliniego" nie jest szczególnie wyróżniającym się filmem, to muszę przyznać, że reżyser potrafił opowiedzieć tę historię w naprawdę wciągający sposób. Całość ma porządne tempo, zwroty akcji następują w odpowiednich miejscach. Jest to bardzo przyjemne filmidło.
Miejscami jednak widać, że materiał był zbyt obszerny na kinową fabułę. Można to zauważyć głównie przez to, jak traktowane są postaci poboczne. Szczególnie te współpracujące z bohaterem. Niemal cały czas są widoczne w tle. Czasami nawet kamera specjalnie zwraca na nie uwagę. A jednak ich nieobecność niemal w ogóle nie wpłynęłaby na kształt filmu. Ponieważ zaś są, trudno było mi się oprzeć wrażeniu, że jakieś wątki zostały niemal całkowicie wycięta, ale bohaterowie tych wątków pozostali. W takich momentach nachodziła mnie myśl, że "Sprawa Colliniego" lepiej sprawdziłaby się jako miniserial. Najlepiej zrobiony w stylu brytyjskim, czyli trzy do sześciu godzinnych odcinków. Wtedy na wszystko znalazłoby się miejsce i nie trzeba byłoby się czasami posiłkować dość oczywistymi skrótami narracyjnymi.
Ocena: 7
I o tym właśnie jest "Sprawa Colliniego". Fabularnie film ten jest banalnie prosty. Oto naiwny prawnik daje się łatwo wplątać w sprawę, która mocno go przerasta. Po drugiej stronie zasiada szanowany sądowy weteran, cynik i pragmatyk. Bohater początkowo daje się wodzić za nos, kusić łatwą karierą, co ułatwia sam oskarżony, którego ma bronić, a który uparcie milczy i odmawia współpracy. Problem ze świeżo upieczonymi prawnikami filmowymi jest jednak taki, że nie stracili oni jeszcze owego przekonania, że prawo i sprawiedliwość są tożsame. Kiedy więc pojawia się drobna oznaka, że może jednak bohater ma szansę sprawdzić się jako adwokat i wywalczyć sprawiedliwy wyrok, zamiast postąpić tak, jak to nakazuje rozsądek, rozpoczyna pościg za ulotnym królikiem i tak trafia do nory, a z niej do nowego świata, w którym obłuda, fałsz i źle pojęty pragmatyzm wyznaczają to, czym jest prawo.
Choć fabularnie "Sprawa Colliniego" nie jest szczególnie wyróżniającym się filmem, to muszę przyznać, że reżyser potrafił opowiedzieć tę historię w naprawdę wciągający sposób. Całość ma porządne tempo, zwroty akcji następują w odpowiednich miejscach. Jest to bardzo przyjemne filmidło.
Miejscami jednak widać, że materiał był zbyt obszerny na kinową fabułę. Można to zauważyć głównie przez to, jak traktowane są postaci poboczne. Szczególnie te współpracujące z bohaterem. Niemal cały czas są widoczne w tle. Czasami nawet kamera specjalnie zwraca na nie uwagę. A jednak ich nieobecność niemal w ogóle nie wpłynęłaby na kształt filmu. Ponieważ zaś są, trudno było mi się oprzeć wrażeniu, że jakieś wątki zostały niemal całkowicie wycięta, ale bohaterowie tych wątków pozostali. W takich momentach nachodziła mnie myśl, że "Sprawa Colliniego" lepiej sprawdziłaby się jako miniserial. Najlepiej zrobiony w stylu brytyjskim, czyli trzy do sześciu godzinnych odcinków. Wtedy na wszystko znalazłoby się miejsce i nie trzeba byłoby się czasami posiłkować dość oczywistymi skrótami narracyjnymi.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz