El Prófugo (2020)
Jestem fanem "Muerte en Buenos Aires", debiutu reżyserskiego Natalii Mety. Nie mogłem więc zignorować szansy na obejrzenie jej kolejnego dzieła. Przyznam się jednak, że z pewnymi obawami sięgałem po "Intruza". W "Muerte en Buenos Aires" Meta balansowała niebezpiecznie blisko granicy, poza którą całość zmieniłaby się w idiotyczną papkę. Bałem się, że tym razem nie uda jej się znaleźć bezpiecznej drogi. I niestety po części miałem rację.
"Intruz" to film, w którym reżyserka upakowała sporo pomysłów. Mamy tu traumę, popadanie w obłęd lub też opętanie przez paranormalne siły. Ta mieszanka w ostatnim czasie dość często jest w kinie wykorzystywana. Meta postanowiła jednak pójść drogą prowadzącą ku innemu niż w typowym artystycznym horrorze zakończeniu.
Olbrzymim ambicjom nie dorównały reżyserskie możliwości autorki. Przez większość czasu Meta próbuje budować klimat niepewności, ale czyni to w sposób tak flegmatyczny, że zamiast intrygować jej opowieść nudzi. Najbardziej zdumiewa mnie brak ciągłości pomiędzy kolejnymi istotnymi scenami. Kiedy po raz pierwszy bohaterka rozmawia z Adelą i słyszy wyjaśnienie jej stanu, nic z tym nie robi. W kolejnych scenach zachowuje się, jakby rozmowy wcale nie było (i nie zdziwiłbym się, gdyby były one nakręcone z myślą o pojawieniu się przed rozmową i dopiero w montażu reżyserka postanowiła to zmienić). Do Adeli powraca dopiero po dłuższym czasie.
Nie jestem też przekonany, czy reżyserka miała jakąś ogólną koncepcję pojęcia "intruz". W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że to on cierpi na schizofrenię nie mogąc się zdecydować, czy chce bohaterkę straszyć czy się do niej zbliżyć.
Film ma jednak od czasu do czasu fajne momenty. Końcówka też jest niczego sobie. Szkoda jednak, że "Intruz" to taka niezborna mieszanka. Do poziomu jej debiutu jest w tym przypadku bardzo daleko.
Ocena: 5
"Intruz" to film, w którym reżyserka upakowała sporo pomysłów. Mamy tu traumę, popadanie w obłęd lub też opętanie przez paranormalne siły. Ta mieszanka w ostatnim czasie dość często jest w kinie wykorzystywana. Meta postanowiła jednak pójść drogą prowadzącą ku innemu niż w typowym artystycznym horrorze zakończeniu.
Olbrzymim ambicjom nie dorównały reżyserskie możliwości autorki. Przez większość czasu Meta próbuje budować klimat niepewności, ale czyni to w sposób tak flegmatyczny, że zamiast intrygować jej opowieść nudzi. Najbardziej zdumiewa mnie brak ciągłości pomiędzy kolejnymi istotnymi scenami. Kiedy po raz pierwszy bohaterka rozmawia z Adelą i słyszy wyjaśnienie jej stanu, nic z tym nie robi. W kolejnych scenach zachowuje się, jakby rozmowy wcale nie było (i nie zdziwiłbym się, gdyby były one nakręcone z myślą o pojawieniu się przed rozmową i dopiero w montażu reżyserka postanowiła to zmienić). Do Adeli powraca dopiero po dłuższym czasie.
Nie jestem też przekonany, czy reżyserka miała jakąś ogólną koncepcję pojęcia "intruz". W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że to on cierpi na schizofrenię nie mogąc się zdecydować, czy chce bohaterkę straszyć czy się do niej zbliżyć.
Film ma jednak od czasu do czasu fajne momenty. Końcówka też jest niczego sobie. Szkoda jednak, że "Intruz" to taka niezborna mieszanka. Do poziomu jej debiutu jest w tym przypadku bardzo daleko.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz