Été 85 (2020)
Ozon miło mnie zaskoczył. Oglądając "Lato '85" co chwilę musiałem sobie przypominać, że to on stał za kamerą filmu, a nie Xavier Dolan. "Lato '85" ma w sobie wiele z twórczości Kanadyjczyka, szczególnie jeśli chodzi o totalność doświadczania życia przez młodych bohaterów. Jedynym elementem, który odróżnia film od dzieł Dolana, była pewna nuta nostalgii. "Lato '85" nie jest dziełem młodego twórcy, który o dorastaniu i pierwszych uniesieniach miłosnych opowiada z perspektywy tu i teraz. To raczej obraz zrealizowany przez kogoś próbującego sobie przypomnieć, jak to było, kiedy było się młodym.
Bazę filmu stanowią klasyczne schematy opowieści o pierwszych letnich miłościach. Ozon jednak od razu rozdziela narrację na dwa przeplatające się plany czasowe. Na drugim widzimy jednego z bohaterów cierpiącego, mającego problemy. Od początku więc wiemy, że ta letnia opowieść będzie się różnić od schematu. Nie jestem przekonany, czy Ozon dobrze zrobił. Z jednej strony neutralizuje to reakcję na sceny ratowania przewróconej łódki, bijatyki w lunaparku, przejażdżki motocyklem. Łatwo można je było uznać za kicz gorszego sortu. Ponieważ jednak od razu wiemy, że coś z tymi obrazkami jest nie tak, łatwiej przychodzi nam je zaakceptować. Z drugiej strony buduje to już od samego początku dystans między widzem a opowieścią. Zamiast dać się bez reszty wciągnąć w historię pierwszego zadurzenia, nieustannie czekałem na wskazówki sugerujące powody, przyczyny i istotę tragedii, o której bohater nie chce mówić. Bez tego rozszczepienia sądzę, że dałbym się bardziej ponieść emocjom i marzycielskiej wizji miłości.
Co wcale nie znaczy, że nie wciągnęła mnie ta historia. Ozon z wielką wprawą opowiada o uderzającym do głowy uczuciu, o oszołomieniu, totalności miłosnego uniesienia. Sceny pomiędzy dwójką głównych bohaterów mają w sobie coś hipnotyzującego i magicznego. Jednocześnie, nawet bez rozszczepienia, reżyser przemyca dodatkowe znaczenia. Gdzieś w tle cierpliwie kreśli portrety osób naznaczonych osobistą tragedią, z której się nie do końca otrząsnęli. Widzimy Davida, który żyje dniem dzisiejszym, ale zdaje się być tym coraz bardziej zmęczony. Na swego wybawcę wybrał młodego Alexisa, który nie zdawał sobie sprawę z roli, jaka mu przypadła i - co zrozumiałe z racji wieku i braku doświadczenia - zawalił sprawę w sytuacji testu.
Nie zawsze jednak Ozon jest równie dyskretny w opowiadaniu historii. Czasami pozwala sobie na zbyt dużą łopatologię (jak Kate wyjaśniająca Alexisowi naturę jego związku z Davidem). Możliwe, że te sceny większości widzom są potrzebne, mnie wydały się zbędnym dodatkiem. Tym, którzy doszli do podobnych wniosków sami, wypowiedź Kate nic nie daje. Reszta może się bez tej wiedzy obyć, bo nie zmienia ona w większym stopniu wymowy filmu.
Na koniec muszę jeszcze pochwalić Ozona za świetnie dobrane piosenki. One sporo zrobiły w budowaniu klimatu (w szczególności "Sailing" Roda Stewarta, aż dziwne, że kino częściej z tej piosenki nie korzysta).
Ocena: 7
Bazę filmu stanowią klasyczne schematy opowieści o pierwszych letnich miłościach. Ozon jednak od razu rozdziela narrację na dwa przeplatające się plany czasowe. Na drugim widzimy jednego z bohaterów cierpiącego, mającego problemy. Od początku więc wiemy, że ta letnia opowieść będzie się różnić od schematu. Nie jestem przekonany, czy Ozon dobrze zrobił. Z jednej strony neutralizuje to reakcję na sceny ratowania przewróconej łódki, bijatyki w lunaparku, przejażdżki motocyklem. Łatwo można je było uznać za kicz gorszego sortu. Ponieważ jednak od razu wiemy, że coś z tymi obrazkami jest nie tak, łatwiej przychodzi nam je zaakceptować. Z drugiej strony buduje to już od samego początku dystans między widzem a opowieścią. Zamiast dać się bez reszty wciągnąć w historię pierwszego zadurzenia, nieustannie czekałem na wskazówki sugerujące powody, przyczyny i istotę tragedii, o której bohater nie chce mówić. Bez tego rozszczepienia sądzę, że dałbym się bardziej ponieść emocjom i marzycielskiej wizji miłości.
Co wcale nie znaczy, że nie wciągnęła mnie ta historia. Ozon z wielką wprawą opowiada o uderzającym do głowy uczuciu, o oszołomieniu, totalności miłosnego uniesienia. Sceny pomiędzy dwójką głównych bohaterów mają w sobie coś hipnotyzującego i magicznego. Jednocześnie, nawet bez rozszczepienia, reżyser przemyca dodatkowe znaczenia. Gdzieś w tle cierpliwie kreśli portrety osób naznaczonych osobistą tragedią, z której się nie do końca otrząsnęli. Widzimy Davida, który żyje dniem dzisiejszym, ale zdaje się być tym coraz bardziej zmęczony. Na swego wybawcę wybrał młodego Alexisa, który nie zdawał sobie sprawę z roli, jaka mu przypadła i - co zrozumiałe z racji wieku i braku doświadczenia - zawalił sprawę w sytuacji testu.
Nie zawsze jednak Ozon jest równie dyskretny w opowiadaniu historii. Czasami pozwala sobie na zbyt dużą łopatologię (jak Kate wyjaśniająca Alexisowi naturę jego związku z Davidem). Możliwe, że te sceny większości widzom są potrzebne, mnie wydały się zbędnym dodatkiem. Tym, którzy doszli do podobnych wniosków sami, wypowiedź Kate nic nie daje. Reszta może się bez tej wiedzy obyć, bo nie zmienia ona w większym stopniu wymowy filmu.
Na koniec muszę jeszcze pochwalić Ozona za świetnie dobrane piosenki. One sporo zrobiły w budowaniu klimatu (w szczególności "Sailing" Roda Stewarta, aż dziwne, że kino częściej z tej piosenki nie korzysta).
Ocena: 7
Ojjj, nie porównywalnym szczeniackich wypocin Dolana, którego ego chyba zaraz wybuchnie, do tego cudownego dzieła. Ozon tym filmem udowodnił, że potrafi zrobić wielkie dzieło, kipiącą od uczuć opowieść o wielkiej miłości. Dolan tego nie potrafi.
OdpowiedzUsuńJako wielki fan "Wyśnionych miłości" nie mogę się zgodzić z taką oceną Dolana
Usuń