The Evening Hour (2020)
Świat prowincjonalnego, górniczego miasteczka zaprezentowany w "Godzinie zmierzchu" odpowiada moim wyobrażeniom piekła. Być może dlatego ta niespieszna opowieść zrobiła na mnie tak duże wrażenie. Na samą myśl, że jakieś zrządzenie losu mogłoby uczynić mnie mieszkańcem takiego miejsca, dostawałem zimnych potów.
Dla entuzjastów pięknych okoliczności przyrody mieścina, w której rozgrywa się akcja filmu, będzie rajem na ziemi. Oczywiście w tych miejscach, w których nie została jeszcze zniszczona przez industrialne zapędy człowieka. Ale piękne pejzaże skrywają ponurą wizję ludzkiej egzystencji. Tu wszyscy są ludźmi przegranymi. A odróżnienie porządnych jednostek od złych nie jest wcale łatwe. W tej pustce, beznadziei, braku perspektyw, drobne aspiracje są wszystkim, na co można liczyć. A leki, alkohol lub/i ślepa wiara jedynymi sposobami na radzenie sobie z egzystencjalną pustką.
I tak jest z głównym bohaterem. Na swój sposób jest dobrym samarytaninem. Jest troskliwy, pomaga starszym, w domu opieki jest cenionym pracownikiem. A przecież dorabia sobie kupując i sprzedając leki. I choć jest miły dla swoich klientów, to jednak nie zmienia to faktu, że ich wyzyskuje, a część z nich popadnie w nałóg, stając się klientami lokalnego narkotykowego "barona".
Świat tego miejsca trwa w delikatnej równowadze, którą zaburzyć może wyłącznie jedna rzecz - zbyt duże ambicje jednostki. Jeśli komuś nie wystarczają resztki i spokojne życie od pierwszego do pierwszego, ten jest prawdziwym wrogiem. Chcąc spełnić swój amerykański sen, może sprowadzić ruinę na siebie i wielu postronnych. I choć najczęściej desperaci podejmują się mało legalnych sposób wybicia się, to czy można ich winić, kiedy nie robią nic więcej ponad to, co czynią inni, tyle że nie godzą się na status quo?
"Godzina zmierzchu" jest jak smutna ballada country: piękna i przygnębiająca zarazem. Słuchałem jej z zachwytem, ale świat, który pokazuje nie jest tym, który chciałbym poznać lepiej. Podoba mi się styl narracyjny reżysera. Spodobała mi się również kreacja Philipa Ettingera. Dzięki nim powstała naprawdę świetna filmowa gawęda.
Ocena: 8
Dla entuzjastów pięknych okoliczności przyrody mieścina, w której rozgrywa się akcja filmu, będzie rajem na ziemi. Oczywiście w tych miejscach, w których nie została jeszcze zniszczona przez industrialne zapędy człowieka. Ale piękne pejzaże skrywają ponurą wizję ludzkiej egzystencji. Tu wszyscy są ludźmi przegranymi. A odróżnienie porządnych jednostek od złych nie jest wcale łatwe. W tej pustce, beznadziei, braku perspektyw, drobne aspiracje są wszystkim, na co można liczyć. A leki, alkohol lub/i ślepa wiara jedynymi sposobami na radzenie sobie z egzystencjalną pustką.
I tak jest z głównym bohaterem. Na swój sposób jest dobrym samarytaninem. Jest troskliwy, pomaga starszym, w domu opieki jest cenionym pracownikiem. A przecież dorabia sobie kupując i sprzedając leki. I choć jest miły dla swoich klientów, to jednak nie zmienia to faktu, że ich wyzyskuje, a część z nich popadnie w nałóg, stając się klientami lokalnego narkotykowego "barona".
Świat tego miejsca trwa w delikatnej równowadze, którą zaburzyć może wyłącznie jedna rzecz - zbyt duże ambicje jednostki. Jeśli komuś nie wystarczają resztki i spokojne życie od pierwszego do pierwszego, ten jest prawdziwym wrogiem. Chcąc spełnić swój amerykański sen, może sprowadzić ruinę na siebie i wielu postronnych. I choć najczęściej desperaci podejmują się mało legalnych sposób wybicia się, to czy można ich winić, kiedy nie robią nic więcej ponad to, co czynią inni, tyle że nie godzą się na status quo?
"Godzina zmierzchu" jest jak smutna ballada country: piękna i przygnębiająca zarazem. Słuchałem jej z zachwytem, ale świat, który pokazuje nie jest tym, który chciałbym poznać lepiej. Podoba mi się styl narracyjny reżysera. Spodobała mi się również kreacja Philipa Ettingera. Dzięki nim powstała naprawdę świetna filmowa gawęda.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz