Uncle Frank (2020)
Zastanawiam się, czy jest to kwestia wieku, czy raczej poczucia zardzewienia (od ostatniego filmu fabularnego Balla minęło bowiem ponad 10 lat), ale kręcąc "Wujka Franka" reżyser zachował się bardzo zachowawczo. Jego film jest przyjemny, miły w odbiorze, zawiera sceny humorystyczne i wzruszające, porusza tematy bolesne, ale też daje nadzieję. Jest jednak zupełnie pozbawiony wyrazu, smaku, charakteru.
Tytułowy Wujek Frank to osoba, która dźwiga na swoich barkach olbrzymi ciężar. Nie dość, że ukrywa przed rodziną swój homoseksualizm, to jeszcze zmaga się z poczuciem winy z powodu konsekwencji jego decyzji, kiedy był ledwie nastolatkiem. To mocny, bogaty materiał, który w filmie rozmywa się przekształcając w nostalgiczną opowiastkę o dorastaniu i akceptacji. "Wujek Frank" jest niczym niebo, na którym gromadzą się ciemnogranatowe chmury zapowiadające burzę, jaka zdarza się raz na sto lat, po czym spada jedynie mżawka i pojawiają się dwie tęcze.
Ball za bardzo uległ klasycznemu schematowi amerykańskiego kina niezależnego. Ukrył się za bezpieczeństwem, jakie dają swojskie elementy: śmierć, droga, dorastanie, trauma z dzieciństwa, rozliczenie z przeszłością, szansa na nowy początek. Zapomniał, że trzeba je namoczyć w czymś osobistym, wyrazistym. Przez chwilę wydawało mi się, że reżyser jest do tego zdolny. Nowojorska część opowieści wybija się ponad przeciętność. Niestety ostatni akt jest zbyt mdły i naiwny jak na mój gust.
Za to Paul Bettany jako gej z wąsem był naprawdę dobry. Miło było go obejrzeć w nieco innej roli.
Ocena: 6
Tytułowy Wujek Frank to osoba, która dźwiga na swoich barkach olbrzymi ciężar. Nie dość, że ukrywa przed rodziną swój homoseksualizm, to jeszcze zmaga się z poczuciem winy z powodu konsekwencji jego decyzji, kiedy był ledwie nastolatkiem. To mocny, bogaty materiał, który w filmie rozmywa się przekształcając w nostalgiczną opowiastkę o dorastaniu i akceptacji. "Wujek Frank" jest niczym niebo, na którym gromadzą się ciemnogranatowe chmury zapowiadające burzę, jaka zdarza się raz na sto lat, po czym spada jedynie mżawka i pojawiają się dwie tęcze.
Ball za bardzo uległ klasycznemu schematowi amerykańskiego kina niezależnego. Ukrył się za bezpieczeństwem, jakie dają swojskie elementy: śmierć, droga, dorastanie, trauma z dzieciństwa, rozliczenie z przeszłością, szansa na nowy początek. Zapomniał, że trzeba je namoczyć w czymś osobistym, wyrazistym. Przez chwilę wydawało mi się, że reżyser jest do tego zdolny. Nowojorska część opowieści wybija się ponad przeciętność. Niestety ostatni akt jest zbyt mdły i naiwny jak na mój gust.
Za to Paul Bettany jako gej z wąsem był naprawdę dobry. Miło było go obejrzeć w nieco innej roli.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz