Futur Drei (2020)
Najczęstszą przypadłością, na którą cierpią reżyserzy kręcący swoje pierwsze pełne metraże, jest nieumiejętność podjęcia decyzji, o czym opowiedzieć, a z czego należy zrezygnować. Zapewne wynika to z faktu, że większość z nich musiała długo czekać na tę okazję, że musiała mocno walczyć o szansę nakręcenia filmu. Kiedy więc już dostali tę możliwość, chcą przekazać wszystko, co im chodzi po głowie. Efekt niestety niemal zawsze pozostaje niezadowalający.
"Przyszłość należy do nas" jest tego najlepszym przykładem. Jest tu historia młodego mężczyzny, którego egzystencja nie jest szczególnie ukierunkowana. Coś tam robi (przymuszony). Chodzi na imprezy. Uprawia przelotny seks. I tyle. Jest też opowieść o rodzeństwie z Iranu, które przebywa w ośrodku dla uchodźców oczekując na decyzję o tym, czy mogą w Niemczech pozostać na stałe. Ale jest też szersze spojrzenie na obcych z Niemczech, bo wcześniej wspomniany młody chłopak jest potomkiem irańskich imigrantów: nie do końca Niemiec, ale już nie Irańczyk. Co więcej, gdzieś na obrzeżach opowieści przemyka perspektywa rodziców.
Reżyser nie panuje nad mnogością poruszanych tematów. W swoim postępowaniu przypomina małe dziecko, dla którego istnieje wyłącznie to, co widzi. I tak też wygląda ten film. W jednym momencie skupia się wyłącznie na jednym temacie, a pozostałe po prostu rozpływają się w powietrzu, jakby nigdy nie istniały. Dopóki reżyser skupia się głównie na losie syna imigrantów, dopóty takie podejście niespecjalnie przeszkadza. Wpisuje się bowiem w jego nieukształtowaną egzystencję.
Ostanie 20 minut to jednak porażka na całej linii. Reżyser nie tylko przypomina sobie o tematach, którym chciał więcej poświęcić czasu w filmie, ale do tego zmienia stylistykę. Zaczyna się zabawa formą, jakieś artystyczne granie obrazem, dźwiękiem, kolorami. To zupełnie nie przypomina wcześniejszego filmu, wygląda raczej, jakby zostało doklejone z zupełnie innego projektu. Wprowadza to w całość chaos i sprawia wrażenie przeciążonego, niezdyscyplinowanego dzieła.
Ocena: 5
"Przyszłość należy do nas" jest tego najlepszym przykładem. Jest tu historia młodego mężczyzny, którego egzystencja nie jest szczególnie ukierunkowana. Coś tam robi (przymuszony). Chodzi na imprezy. Uprawia przelotny seks. I tyle. Jest też opowieść o rodzeństwie z Iranu, które przebywa w ośrodku dla uchodźców oczekując na decyzję o tym, czy mogą w Niemczech pozostać na stałe. Ale jest też szersze spojrzenie na obcych z Niemczech, bo wcześniej wspomniany młody chłopak jest potomkiem irańskich imigrantów: nie do końca Niemiec, ale już nie Irańczyk. Co więcej, gdzieś na obrzeżach opowieści przemyka perspektywa rodziców.
Reżyser nie panuje nad mnogością poruszanych tematów. W swoim postępowaniu przypomina małe dziecko, dla którego istnieje wyłącznie to, co widzi. I tak też wygląda ten film. W jednym momencie skupia się wyłącznie na jednym temacie, a pozostałe po prostu rozpływają się w powietrzu, jakby nigdy nie istniały. Dopóki reżyser skupia się głównie na losie syna imigrantów, dopóty takie podejście niespecjalnie przeszkadza. Wpisuje się bowiem w jego nieukształtowaną egzystencję.
Ostanie 20 minut to jednak porażka na całej linii. Reżyser nie tylko przypomina sobie o tematach, którym chciał więcej poświęcić czasu w filmie, ale do tego zmienia stylistykę. Zaczyna się zabawa formą, jakieś artystyczne granie obrazem, dźwiękiem, kolorami. To zupełnie nie przypomina wcześniejszego filmu, wygląda raczej, jakby zostało doklejone z zupełnie innego projektu. Wprowadza to w całość chaos i sprawia wrażenie przeciążonego, niezdyscyplinowanego dzieła.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz