Hillbilly Elegy (2020)
Jestem skłonny uwierzyć, że autobiograficzna książka J.D. Vance'a jest autentycznym głosem pokazującym intymną walkę jednostki o swoje miejsce na ziemi w momencie, kiedy przeszłość rodzinna zdaje się go ciągnąć w dół. Konflikt własnych marzeń i ambicji z lojalnością i rodzinnymi zobowiązaniami na kartach książki zapewne miał emocjonalną moc. Niestety, mogę o tym jedynie spekulować, ponieważ filmowa "Elegia dla bidoków" reprezentuje wszystko, co najgorsze w mainstreamowym kinie hollywoodzkim.
Nie odnalazłem tutaj nic autentycznego czy chociażby indywidualnego. Ron Howard operuje grubymi uproszczeniami i miejscami mocno wątpliwymi stereotypowymi obrazkami. Bieda, narkotyki, przemoc - te rzeczy nie wynikają tutaj z konkretnych dramatów jednostek z krwi i kości. Wpisują się raczej dokładnie w pogardliwe przekonania "cywilizowanych ludzi" o redneckach.
Howard nie potrafi również nadać pozorów prawdy scenom, w których pojawiają się konkretne elementy biografii bohaterów. Zamiast tego służą one wyłącznie jako pretekst dla aktorów, by pokazali, na co ich stać. Amy Adams i Glenn Close mają po kilka mocnych kwestii dialogowych/monologów. Nie przekłada się to jednak na siłę całego filmowego projektu.
Wielką słabością "Elegii dla bidoków" jest też główny bohater. Przeskakująca pomiędzy różnymi planami czasowymi narracja nie pozwala zbudować tętniącego życiem obrazu jednostki, która została ukształtowana przez wydarzenia, o jakich nawet nie miała pojęcia. Zaś dodanie limitu czasowego tylko ośmieszało całość. Howard nie potrafił tego sprzedać, przez co na mnie robiło wrażenie klasycznego chwytu filmowców, którzy chcąc podkręcić dramat i stworzyć "ciekawszy" konflikt wrzucają jakiś termin, którego niedotrzymanie będzie miało tragiczne konsekwencje.
"Elegia dla bidoków" to dzieło lenia, któremu wydawało się, że korzystając ze sprawdzonych chwytów jest w stanie stworzyć wciągającą emocjonalnie opowieść.
Ocena: 3
Nie odnalazłem tutaj nic autentycznego czy chociażby indywidualnego. Ron Howard operuje grubymi uproszczeniami i miejscami mocno wątpliwymi stereotypowymi obrazkami. Bieda, narkotyki, przemoc - te rzeczy nie wynikają tutaj z konkretnych dramatów jednostek z krwi i kości. Wpisują się raczej dokładnie w pogardliwe przekonania "cywilizowanych ludzi" o redneckach.
Howard nie potrafi również nadać pozorów prawdy scenom, w których pojawiają się konkretne elementy biografii bohaterów. Zamiast tego służą one wyłącznie jako pretekst dla aktorów, by pokazali, na co ich stać. Amy Adams i Glenn Close mają po kilka mocnych kwestii dialogowych/monologów. Nie przekłada się to jednak na siłę całego filmowego projektu.
Wielką słabością "Elegii dla bidoków" jest też główny bohater. Przeskakująca pomiędzy różnymi planami czasowymi narracja nie pozwala zbudować tętniącego życiem obrazu jednostki, która została ukształtowana przez wydarzenia, o jakich nawet nie miała pojęcia. Zaś dodanie limitu czasowego tylko ośmieszało całość. Howard nie potrafił tego sprzedać, przez co na mnie robiło wrażenie klasycznego chwytu filmowców, którzy chcąc podkręcić dramat i stworzyć "ciekawszy" konflikt wrzucają jakiś termin, którego niedotrzymanie będzie miało tragiczne konsekwencje.
"Elegia dla bidoków" to dzieło lenia, któremu wydawało się, że korzystając ze sprawdzonych chwytów jest w stanie stworzyć wciągającą emocjonalnie opowieść.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz